Było blisko
Czytając niektóre komentarze w mediach społecznościowych, można dojść do wniosku, że trwa wojna pomiędzy kierowcami a rowerzystami. Jedni drugim zarzucają buractwo, chamstwo, złośliwość, czy po prostu – mówiąc urzędowym językiem – nieprzestrzeganie przepisów ruchu drogowego. Bardzo często są to teksty pełne hejtu, nienawiści, pozbawione empatii, cechujące się całkowitym brakiem kultury wypowiedzi. Jeśli jednak odrzucimy te najbardziej skrajne, najbardziej emocjonalne, a skupimy się na tych merytorycznych, to niestety dojdziemy do wniosku, że zarówno my, jako rowerzyści oraz my, jako kierowcy, mamy swoje za uszami.
W samochodzie używam wideo-rejestratora. Od pewnego czasu korzystam także z kamery w trakcie moich rowerowych aktywności. Wiele razy byłem świadkiem różnych sytuacji, w których kierowcy lub rowerzyści – delikatnie mówiąc – naginali przepisy czy popełniali wykroczenia. Nigdy jednak nie publikowałem takich nagrań z przynajmniej trzech powodów. Po pierwsze, każdemu zdarza się popełniać błędy. Jesteśmy tylko ludźmi i niedoskonałość jest niestety wpisana w nasze życie. Kto bez grzechu, niech pierwszy rzuci kamieniem. Jeśli ktoś mi powie, że nigdy nie popełnił błędu jako rowerzysta lub kierowca, że nigdy nie jechał zbyt szybko, że nigdy nie zatrzymał się w niedozwolonym miejscu, że zawsze grzecznie zatrzymywał się przed zieloną strzałką zanim skręcił w prawo – to sorry – ale nie uwierzę. Po drugie, to nie ja jestem upoważniony do tego, aby pouczać czy karać innych. Od tego jest policja. Odnoszę wrażenie, że niektórzy, próbując bawić się w policję, leczą jakieś swoje kompleksy i porażki życiowe. Po trzecie, najważniejsze, żadna z sytuacji, których byłem świadkiem, nie powodowała realnego zagrożenia utraty zdrowia lub życia przez kogokolwiek, ani nie nosiła znamion agresji drogowej.
Tak było do 18 września 2025 roku. To właśnie tego dnia byłem świadkiem sytuacji, która w skrajnym przypadku mogła zakończyć się tak, że nie miałbym okazji o tym, ani w ogóle o czymkolwiek innym opowiedzieć, bo byłem nie tyle świadkiem, ale uczestnikiem pewnego zdarzenia.
Na krakowskim Podgórzu jest ulica Karola Rollego. Jest krótka, raczej wąska i biegnie wzdłuż Wisły od Mostu Józefa Piłsudskiego w stronę mostu Retmańskiego, znajdującego się nad ujściem Wilgi do Wisły. Z racji wzmożonego ruchu pieszych, rowerzystów, rodziców z dziećmi, turystów spowodowanego bliskością bulwarów wiślanych oraz parku, a konkretnie Plantów Floriana Nowackiego, w całej strefie jest ograniczenie prędkości do 30 km/h. I ma to sens, chociażby dlatego, że są tutaj przejścia dla pieszych, a ruch samochodowy zwłaszcza w porannych lub popołudniowych godzinach szczytu jest całkiem spory, bo z racji remontu Mostu Grunwaldzkiego, część kierowców właśnie tędy skraca sobie drogę.
I właśnie 18 września, popołudniu, czekałem na zielone światło na ulicy Przy Moście, której przedłużeniem za skrzyżowaniem jest ulica Rollego. Za mną stała ciężarówka. Długa i na dodatek z przyczepą. Gdy zapaliło się zielone światło – ruszyłem. Jechałem z prędkością około 30 km/h, czyli z maksymalną dozwoloną w tym miejscu. Byłem pewien, że w ten sposób nie irytuję kierowców wolną jazdą, chociaż w świetle przepisów wcale nie byłem do tego zobligowany. I wszystko byłoby ok, gdyby nie to, że w lusterku widziałem, że wspomniana ciężarówka siedzi mi na kole. To głupie uczucie, gdy wielkie auto jedzie tuż za wami. Czując presję ze strony kierowcy, zacząłem jechać coraz szybciej, łudząc się, że kierowca odpuści. Auto miało krakowską rejestrację, więc zakładałem, że kierowca doskonale wie, że za moment i tak będzie musiał zatrzymać się na kolejnym skrzyżowaniu i te kilka, kilkanaście sekund go nie zbawi.
Myliłem się. Na skrzyżowaniu z ulicą Warneńczyka ciężarówka rozpoczęła manewr wyprzedzania. Materiał, który prezentuję jest świadectwem trzech wykroczeń popełnionych przez kierowcę samochodu ciężarowego. Pierwszego z nich nie da się udowodnić, chociaż jest oczywiste. Za to kolejne dwa są bardzo łatwe do udowodnienia, a co najgorsze, jedno z nich stanowiło dla mnie bezpośrednie zagrożenie. Sprawiło, że ciśnienie mocno mi podskoczyło. Zacznijmy od pierwszego.
Tuż przed wyprzedzeniem mnie przez ciężarówkę poruszałem się z prędkością prawie 39 km/h, a więc przekroczyłem dozwoloną prędkość. Nie chcę się specjalnie tłumaczyć, ale czując tony żelastwa tuż za moimi plecami, zwyczajnie chciałem uciec. Skoro jechałem 39 km/h i byłem wyprzedzony, to nie trzeba być mistrzem intelektu, żeby dojść do oczywistego wniosku, że samochód musiał jechać szybciej. Analizując czas przejechania samochodu przez przejście dla pieszych, to musiało być ok. 55 km/h.
Po drugie, cała sytuacja miała miejsce na przejściu dla pieszych. Rzućmy więc okiem do Art. 26, ust. 3 Ustawy Prawo o ruchu drogowym: „Kierującemu pojazdem zabrania się: wyprzedzania pojazdu na przejściu dla pieszych i bezpośrednio przed nim, z wyjątkiem przejścia, na którym ruch jest kierowany”. Tak się składa, że rower jest – uwaga niespodzianka – pojazdem. We wspomnianym artykule nie ma wyjątku, nie jest powiedziane „nie dotyczy rowerów, motorowerów, czy innych jednośladów”. Pojazd to pojazd. Koniec, kropka.
Ktoś powie: „czepiasz się, tu nie było żadnego zagrożenia dla nikogo, bo kierowca doskonale widział całe przejście”. Fakt, widział i wcale nie twierdzę, że to było niebezpieczne. Stwierdzam tylko fakt, że wykroczenie było ewidentne, czy to się komuś podoba, czy nie. Ale nie to było tym, co podniosło mi ciśnienie i sprawiło, że zwyczajnie się przestraszyłem. O tym właśnie teraz…
Zajrzyjmy raz jeszcze do Ustawy Prawo o ruchu drogowym. Art. 24, ust. 2: „Kierujący pojazdem jest obowiązany przy wyprzedzaniu zachować szczególną ostrożność, a zwłaszcza bezpieczny odstęp od wyprzedzanego pojazdu lub uczestnika ruchu. W razie wyprzedzania roweru, wózka rowerowego, motoroweru, motocykla, hulajnogi elektrycznej, urządzenia transportu osobistego, osoby poruszającej się przy użyciu urządzenia wspomagającego ruch lub kolumny pieszych odstęp ten nie może być mniejszy niż 1 m.”
No to spójrzmy raz jeszcze na moment, w którym jestem wyprzedzany na przejściu dla pieszych. Zebra jest tutaj doskonałym punktem odniesienia. Każdy biały pas ma szerokość 50 cm, a odległość pomiędzy pasami wynosi także 50 cm. Wiem, bo zmierzyłem. Ja poruszam się mniej więcej środkiem pierwszego białego pasa. Kierownica ma szerokość 42 cm, czyli jej połowa to 21 cm. Nie jest to jednak najbardziej wysunięty na zewnątrz punkt układu rower plus rowerzysta. Mój lewy łokieć wystaje zapewne jakieś 5, może 10 cm. Trudno też jechać idealnie jak po sznurku, czy jak pociąg po torze. Pewnie zawsze są jakieś drobne wahnięcia o kilka centymetrów w jedną lub drugą stronę. Można zatem przyjąć, że lewa część mojego ciała wystaje jakieś 10 centymetrów poza pierwszy biały pas. A teraz spójrzmy na prawe przednie koło ciężarówki. Znajduje się na drugim białym pasie i wyraźnie najeżdża na ten pas. Koło nie jest najdalej wysuniętym na bok elementem samochodu. Myślę, że spokojnie można dodać jakieś 10 cm. Składając to wszystko razem do kupy można przyjąć, że ciężarówka znajduje się o 70, może 75 cm ode mnie, czyli na wyciągnięcie ręki. To dystans, przy którym mam prawo czuć się zagrożony.
Tutaj ktoś może powiedzieć: „zluzuj zbroję stary, co się czepiasz, to prawie metr”. Nieprawda. To „prawie” robi wielką różnicę. Auto, które mnie wyprzedza, to nie osobówka, to nie jest choćby dostawczak, czyli samochód relatywnie krótki, gdzie sam manewr wyprzedzania trwa krótko. Wiele razy byłem w sytuacji, gdy wyprzedzano mnie z odstępem kilkudziesięciu centymetrów, ale choć to było irytujące, dość niebezpieczne i nie powinno tak być, to nigdy nie miałem schizy z tego powodu, bo to były auta osobowe. Nawet, gdybym przy niezbyt dużej różnicy prędkości został zahaczony, to w konfrontacji z samochodem osobowym mam szanse wyjść cało. W analogicznej sytuacji z ciężarówką w roli głównej, nie mam żadnych szans. I nie jest to tylko moja teoria. Wiele lat temu ojciec mojego kolegi z liceum znalazł się w takiej samej sytuacji jak ja. Wyprzedzał go samochód ciężarowy i podmuch wciągnął go pod przyczepę. Daruję sobie drastyczne szczegóły, więc powiem tylko: nie miał szans.
Nie wiem, po jakich orbitach krążyły myśli kierowcy. Nie mam pojęcia, co go tak bardzo poirytowało. Jechałem przecież na tyle szybko, że nie można mi zarzucić spowalniania ruchu. Przecież za chwilę i tak musiał zatrzymać się przed skrzyżowaniem i czekać. To nie wygląda na przypadkowy błąd, nieuwagę, zagapienie się, ale w moim odczuciu ma wszelkie znamiona agresji drogowej. I to jest powód, dla którego po raz pierwszy i mam nadzieję, że ostatni, wysłałem zapis całego zdarzenia na policję. Nie ze złośliwości, czy chęci odegrania się, ale dlatego, iż uważam, że jeśli kierowca, zwłaszcza zawodowy, kierujący samochodem ciężarowym, nie potrafi zapanować nad emocjami, pomimo, że nie został w żaden sposób sprowokowany, powinien przemyśleć, czy jest to właściwa profesja dla niego.
Jedno chcę wyraźnie podkreślić. Jeżdżę rowerem od wielu lat. Przeważnie poza miastem. Tysiące razy byłem wyprzedzany przez autobusy, przez TIRy, przez duże samochody, czyli te prowadzone przez zawodowych kierowców. I muszę powiedzieć, że w 99,9% przypadków czułem się mega bezpiecznie. Kierowcy nie zachowywali przepisowego metra odstępu, ale przeważnie było to 2, 3 a nawet więcej metrów. Bywało, że cierpliwie czekali, aż będą mogli bezpiecznie mnie wyprzedzić. Niemal nigdy nie czułem się zagrożony. Czasem, widząc, że samochód ma problem, aby mnie wyprzedzić, zjeżdżałem np. na zatokę przystankową albo zatrzymywałem się na wjeździe na posesję, aby przepuścić jadących szybciej. Ale nigdy w takiej sytuacji nie odczuwałem presji ze strony kierowców. To, co mnie spotkało 18 września jest – mam taką nadzieję – jednorazowym incydentem, który jednak unaocznia, że uważać trzeba zawsze i wszędzie.
Bezpiecznej jazdy wam życzę i wiatru tylko w plecy. Trzymajcie się.
Blog
Szukaj…
Test FTP
Śnieg ma spaść w nocy
O mnie...
O blogu...
Znajdź mnie na Facebooku...
Mój profil na Bikestats














8%
Skomentuj...