Odrodzenie
Stało się! Korzystając z pięknej wiosny na koniec tej zimy, po raz pierwszy od trzech lat wybrałem się na rower. Z namaszczeniem, czule i delikatnie ściągnąłem mojego Ridleya Helium ze ściany, zamknąłem za sobą drzwi, zniosłem go po schodach i ruszyłem przed siebie. Na początku poczułem się jakoś dziwnie. Trzy lata przerwy zostawiły jednak jakiś ślad, którego nie da się zniwelować po kilkuset metrach. Z jednej strony czułem się jak nowicjusz, który zaczyna eksplorować nieznane mu wcześniej obszary, a z drugiej strony miałem poczucie nostalgicznego powrotu do miejsc, które kiedyś doskonale znałem, a teraz na nowo będę odkrywał ich blask. Jadąc na doskonale znanym mi rowerze musiałem jednak przypomnieć sobie, jak skręca, jak hamuje, jak przyspiesza. Pierwsze kilometry były więc przedziwne, jakby nierzeczywiste, pokonywane nieco niepewnie, z dreszczykiem emocji, napiętą uwagą, ale z każdą upływającą minutą czułem się coraz pewniej i coraz bardziej poddawałem się cudownemu odczuciu wolności.
Byłem tak podekscytowany, że nie miałem czasu zrobić lepszego zdjęcia.Przejażdżka nie była zbyt długa, bo jej istotą nie miał być ani czas, ani liczba pokonanych kilometrów, ale sprawdzenie, jak to jest, gdy po tak długiej przerwie wsiada się na rower i na nowo odkrywa radość. Chciałem też sprawdzić, czy ponad trzy miesiące treningów przyniosły jakiś wymierny efekt. I tutaj się zaskoczyłem. Pewnie każdy rowerzysta pamięta taką sytuację, że zdawało mu się, iż w jakimkolwiek kierunku by nie jechał, wiatr wiał prosto w twarz. Dzisiaj miałem tak samo, tylko… dokładnie na odwrót. Miałem wrażenie, że niezależnie od kierunku jazdy, wiatr był moim sprzymierzeńcem. Litry treningowego potu opłaciły się. Czy z wiatrem, czy pod wiatr, czy z góry, czy pod górę, jechało mi się naprawdę spoko. Byłem tak mocno podekscytowany tym faktem, że w imię hasła „chwilo trwaj”, nie chciałem zatrzymać się i „cyknąć” choć jedną fotkę z trasy.
Dobry był to czas i teraz z jeszcze większym optymizmem czekam na prawdziwą wiosnę. Obawy sprzed kilku miesięcy, że mój najlepszy czas już dawno minął, że pozostało już tylko pokornie zaakceptować nieuchronnie zbliżającą się jesień życia, okazały się bezpodstawne. Wiem, mam prawie 59 lat, ale to tylko stan umysłu. Mogę się poddać i resztę życia spędzić przed telewizorem, karmiąc się coraz gorszymi wiadomościami. Ale zamiast tego mogę uwierzyć, że najlepsze jest dopiero przede mną, a wiek… a wiek to stan umysłu. I taką opcję wybieram.
Skomentuj...