Moje aktywności Outdoor

Tutaj znajdziesz opisy moich aktywności rowerowych na świeżym powietrzu, albo raczej na tzw. „świeżym powietrzu”, bo większość moich tras rowerowych leży nieopodal miejsca, o którym doskonale mówią słowa piosenki: „I odmiennym jakby rytmem u nas ludziom bije serce, choć dla serca nieszczególne tu powietrze (…)”.

Spontan

Niedziela, 3 kwietnia 2016 • Komentarze: 0

Aktywność
1 36 822
Data
3 kwietnia 2016
Niedz. 11:09 14:19
Rower
Ridley X-Bow
1 36 68
Kalorie
1295kcal
Czas
2:59:53
64
424
0:50 0:38 0:00
Dystans
81.73km
67
418
19.98 18.47
Prędkość
27.26km/h
75
522
23.9 29.1 55.5
Kadencja
92rpm
136
Tętno
140bpm
161
Przewyższenia
670m
55
260
       352
Nachylenie
+ 3.4% - 3.7%
+ 25.0 - 18.2
Temperatura
18.6°C
15.0 23.0

Wyjeżdżając, nie miałem sprecyzowanego planu, dokąd mam pojechać. To zdarza mi się dość często. Postanowiłem więc, że plan będzie budował się spontanicznie, na bieżąco, w rytmie pokonywanych kilometrów. Początek trasy przeniósł mnie w mało weekendowy klimat placu wielkiej budowy, którą jest wschodnia część obwodnicy S7. W zasadzie nie wiem, po co mnie tam poniosło, bo subtelnych wrażeń krajobrazowo – przyrodniczych raczej trudno szukać pośród rozkopanej ziemi, rusztowań i morza betonu, ale pewnie odezwała się we mnie jakaś część inżynierskiej duszy, zafascynowanej skalą projektu i tempem jego realizacji. Jadąc pośród konstrukcji, tych budujących się i tych już gotowych, samotnie stojących i na razie wydających się rzuconymi bez ładu i składu pośród brunatnych zwałów ziemi, brakowało mi tylko widoku współczesnego inżyniera Karwowskiego i biegnącego za nim Maliniaka, wołającego „panie inżynierze, panie inżynierze”…

Opuściwszy plac budowy, pojechałem na północ. Przejechałem ulicą Morcinka, a potem skręciłem w stronę Raciborowic. Poruszając się cały czas na północ, przejechałem przez Książniczki i Młodziejowice, a dojeżdżając do Michałowic, byłem całkowicie przekonany, że skręcę na drogę numer 7 i pojadę w stronę Krakowa. I być może tak właśnie uczyniłbym, gdybym z oddali nie ujrzał drogi, której nie było na mapie, a która z mojej perspektywy wydawała się stromo wznosić na jedno z okolicznych wzgórz. Takiej okazji nie mogłem przegapić i zamiast pojechać w stronę Krakowa, przejechałem kilkaset metrów w odwrotnym kierunku i wkrótce skręcałem w lewo, w nieznane. Szybko okazało się, że podjazd do banalnych nie należy. Miał co prawda jedynie pół kilometra długości, ale na pierwszych dwustu kilkudziesięciu metrach trzeba było wspiąć się o ponad czterdzieści metrów w górę. Łatwo więc policzyć, że średnie nachylenie przekraczało 15%! Nie mogę powiedzieć, że wyjechałem na górę z pieśnią na ustach, chyba, że pieśnią nazwiemy odgłosy łapczywego chwytania powietrza. Na marginesie wspomnę, że na szczycie odkryłem klub jazdy konnej, tudzież przekonałem się, że byłem jedynym, który dotarł tam rowerem. Dookoła zaparkowane były głównie mercedesy, audi, bmw, co może sugerować, że nie każdy potomek husarskich tradycji może sobie pozwolić na posadzenie „czterech liter” w siodle.

Nie było innej drogi, więc pożegnałem rumaki i wróciłem na dół tak, jak przyjechałem. I znów zamiast skręcić w stronę Krakowa, pojechałem kilkaset metrów w drugim kierunku i skręciłem na zachód w pierwszą z bocznych dróg, która na moim GPS’ie kończyła się podejrzanym ciągiem kresek, zwanych linią przerywaną. Na początku był asfalt, który subtelnie prowadził mnie coraz dalej i coraz wyżej. Jechałem sobie spokojnie, odprężając się po spotkaniu ze wspomnianych wcześniej podjazdem, gdy po minięciu jednego z zakrętów zauważyłem, że droga się kończy, a dokładniej mówiąc kończy się asfalt, a zaczyna polna droga wiodąca dość stromo w górę. Podjazd wydawał się do pokonania i taki zapewne byłby, gdyby podłoże było suche. Udało mi się pokonać najbardziej stromy fragment, potem przejechałem jeszcze kilkadziesiąt metrów i gdy widziałem już koniec polnej drogi, tylne koło straciło przyczepność, której już nie odzyskało. Stanąłem. Nie było szansy, aby ruszyć w górę, więc po raz pierwszy od niepamiętnych czasów zaliczyłem fragment trasy „z buta”.

Potem nie było już żadnych niespodzianek. Napawając się cudownymi widokami, przejechałem przez Górną Wieś, Garliczkę i Garlicę Duchowną. Dotarłem do Zielonek, a później do ulicy Łokietka. Byłem na przedmieściach Krakowa. Tam skończyła się spontaniczność, czyli nie wybierałem już nieznanych mi szlaków, lecz w miarę prostą drogą, przez centrum miasta, wróciłem do domu, kończąc w ten sposób dzisiejszą wyprawę.


Budowa trasy S7
Budowa trasy S7

Skomentuj...

Podpis: (opcjonalnie)

Jeśli chcesz, abym mógł się z Tobą skontaktować, wpisz w poniższym polu adres e-mail lub numer telefonu. Ta informacja będzie znana wyłącznie mnie i nigdzie nie będzie widoczna.
Kontakt: (opcjonalnie)