Moje aktywności Outdoor

Tutaj znajdziesz opisy moich aktywności rowerowych na świeżym powietrzu, albo raczej na tzw. „świeżym powietrzu”, bo większość moich tras rowerowych leży nieopodal miejsca, o którym doskonale mówią słowa piosenki: „I odmiennym jakby rytmem u nas ludziom bije serce, choć dla serca nieszczególne tu powietrze (…)”.

Poszukiwań siodełka – kolejny akt

Środa, 13 kwietnia 2016 • Komentarze: 0

Aktywność
5 40 826
Data
13 kwietnia 2016
Śr. 15:54 19:38
Rower
Ridley Fenix
3 3 148
Kalorie
1629kcal
Czas
3:34:31
35
235
1:13 0:48 0:08
Dystans
109.30km
18
119
31.59 27.56
Prędkość
30.57km/h
7
44
25.9 34.0 62.0
Kadencja
95rpm
130
Tętno
141bpm
159
Przewyższenia
1074m
12
71
       387
Nachylenie
+ 3.4% - 4.0%
+ 11.0 - 9.9
Temperatura
18.8°C
14.0 22.0

Jak długo można szukać siodełka idealnego? Takie pytanie zadałem sobie dzisiejszego popołudnia, gdy wyruszałem w drogę, aby przetestować to, na czym spoczywały moje cztery litery. Rozsądek nakazywałby wybranie nieco krótszej trasy, albo przynajmniej leżącej stosunkowo niedaleko domu. To tak na wypadek, gdyby okazało się, że miast czerpać przyjemność z jazdy, cierpię katusze. Ja jednak postąpiłem inaczej i pokładając wiarę w sensowność wyboru (zawsze wierzę w słuszność mych wyborów), zamierzałem zaliczyć dystans w granicach 100 kilometrów.

Rozpocząłem od krótkiego rozruchu na pobliskich ulicach, by ostatecznie skierować się na wschód. Na tym etapie dość często zmieniałem kierunki, ale w końcu pojawiłem się w Staniątkach, skąd przez Zagórze dotarłem do drogi 94. Dosyć często wracam nią do Krakowa, ale dzisiaj pojechałem w przeciwną stronę. Pamiętam tę drogę z czasów, gdy była głównym szlakiem komunikacyjnym, łączącym stolicę Małopolski ze wschodem. Poruszanie się wówczas rowerem mogłoby zostać uznane za próbę samobójczą i skutkować obowiązkowym pobytem w klinice psychiatrycznej. Powstanie autostrady A4 zmieniło wszystko. Na wyremontowanej dziewięćdziesiątce czwórce dominuje teraz ruch lokalny, samochody poruszają się przeważnie zgodnie z przepisami, czasem przemknie jakiś tir, ale nie przeszkadza to rowerzyście mknącemu szerokim, gładkim poboczem. Jechałem więc sobie spokojnie i relatywnie szybko, ciesząc się względną ciszą, oraz… brakiem przykrych doznań w dolnej części mojej miednicy. Przejechanych kilometrów było jednak zbyt mało, aby dąć w trąby zwycięstwa.

Przejechałem przez most na Rabie i skręciłem na południe. Nadszedł czas, aby zmierzyć się z pagórkami, którymi Stwórca obficie przyodział małopolską ziemię. Minąłem Siedlec, Nieszkowice, Stradomkę, Chrostową. Wkrótce jechałem już w stronę Ubrzezia. Dotarłem do „wielce historycznej” drogi numer 966 i skręciłem na zachód. Dlaczego „wielce historycznej”? Jakoś tak skojarzyło mi się z datą Chrztu Polski, którego 1050 rocznicę będziemy obchodzić już jutro. Przejechałem przez Łapanów i zacząłem się wspinać. Nie dość, że pod górę, to dodatkowo jechałem pod wiatr, ale szło mi podejrzanie lekko. Gdy już dotarłem do szczytu wzniesienia, mogłem lekko zaszaleć na serpentynach, którymi zjechałem do Zagórzan. Potem jeszcze jeden, tym razem skromniejszy podjazd, a później płasko do Gdowa. Tam skręciłem w stronę Stadnik z zamiarem dotarcia do Dobczyc. Jak się czuła moja pupa? Pojawił się niewielki dyskomfort, nie mający jednak nic wspólnego z cierpieniem. Parłem więc niewzruszenie przed siebie i cieszyłem się, bo wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że spokojnie dobiję do planowanej setki.

Za Dobczycami czekała na mnie kolejna seria całkiem słusznych pagórków. Dziekanowice, Rudnik, Jankówka i wreszcie Koźmice Małe. Tam miałem wybór. Mogłem albo pojechać do Wieliczki, albo do Świątnik Górnych. Nie wahałem się długo i wybrałem wariant drugi, gwarantujący dłuższą i ciekawszą trasę. Powoli nadciągał zmierzch. Jechałem w stronę zachodzącego słońca, którego czerwony blask wypełniał niebo przede mną. Widoki warte uwiecznienia, ale ja nie chciałem się zatrzymywać i jechałem przed siebie, smakując każdą chwilę. W Świątnikach Górnych skręciłem na północ, rozpoczynając zarazem ostatni etap dzisiejszej wyprawy. Gdy byłem w okolicach Wrząsowic, słońce ostatecznie przekroczyło linię horyzontu. Kończyła się także moja przygoda. Jeszcze tylko kilka pagórków, a potem „finałowy” podjazd na ulicy Sawiczewskich, po którym czekał mnie już tylko zjazd w stronę domu.

Zatrzymałem się, wyłączyłem oświetlenie, zapisałem trasę w pamięci Garmina i wtedy zorientowałem się, że nic mnie nie boli. Ostatnie kilkanaście kilometrów tak bardzo mnie pochłonęły, że przestałem myśleć o tym, na czym siedzę. Czyżbym wreszcie trafił na siodełko idealne? Na taką deklarację jest jeszcze zdecydowanie za wcześnie, ale widzę światełko w tunelu i chyba nie jest to lokomotywa… Pora więc zdradzić, na czym dzisiaj siedziałem. To Fizik Antares R5 K:IUM, czyli połączenie niepowtarzalnego włoskiego designu z niską wagą. Twarde, ale nie jak deska, lecz dostosowujące swój kształt do anatomii. Wybrałem akurat ten model, bo wedle klasyfikacji Fizika, jestem „kameleonem”, czyli mój tułów jest średnio elastyczny – w swobodnym zgięciu dłonie nie dotykają stóp, ale plasują się w dolnej części piszczeli. Spełniłem więc wymagania teorii, a dzisiejsza jazda była pierwszą odsłoną praktycznego testu. Wkrótce przyjdzie czas na kolejne.


Fizik Antares R5 K:IUM. Jeśli wygoda dorówna wyglądowi, to będzie super.
Fizik Antares R5 K:IUM. Jeśli wygoda dorówna wyglądowi, to będzie super.

Skomentuj...

Podpis: (opcjonalnie)

Jeśli chcesz, abym mógł się z Tobą skontaktować, wpisz w poniższym polu adres e-mail lub numer telefonu. Ta informacja będzie znana wyłącznie mnie i nigdzie nie będzie widoczna.
Kontakt: (opcjonalnie)