Moje aktywności Outdoor

Tutaj znajdziesz opisy moich aktywności rowerowych na świeżym powietrzu, albo raczej na tzw. „świeżym powietrzu”, bo większość moich tras rowerowych leży nieopodal miejsca, o którym doskonale mówią słowa piosenki: „I odmiennym jakby rytmem u nas ludziom bije serce, choć dla serca nieszczególne tu powietrze (…)”.

Zaczarowane krajobrazy

Sobota, 18 czerwca 2016 • Komentarze: 0

Aktywność
8 65 851
Data
18 czerwca 2016
Sob. 10:29 14:43
Rower
Ridley Fenix
8 28 173
Kalorie
2337kcal
Czas
3:54:26
12
119
1:26 0:55 0:00
Dystans
107.01km
23
143
32.31 29.82
Prędkość
27.39km/h
69
500
22.4 32.0 69.6
Kadencja
90rpm
149
Tętno
133bpm
159
Moc
204W
14
92
160 177 902
TSS
270
12
66
Przewyższenia
1220m
5
40
       453
Nachylenie
+ 3.8% - 4.1%
+ 14.4 - 17.6
Temperatura
26.6°C
22.0 32.0

Kolejny raz nic nie wyszło z moich wielkich, rowerowych planów i musiałem wybrać się na „przejażdżkę zastępczą”. Okazało się jednak, że zafundowałem sobie całkiem wymagającą trasę. A wszystko zaczęło się od przejazdu przez całe miasto, bo jeśli się mieszka przy jego południowej granicy, a celem wyjazdu są drogi położone na północ i na zachód od Krakowa, to po prostu nie da się inaczej. Kraków w sobotę wcale nie jest cichym, spokojnym i bezpiecznym dla rowerzystów miastem, więc mając oczy z przodu, z tyłu, z boku, czyli ogólnie wszędzie, jechałem ku północy, a konkretnie w stronę ulicy Łokietka, gdzie rozpoczynała się właściwa część dzisiejszej wycieczki.

Ulica Łokietka wyprowadziła mnie z królewskiego miasta i zawiodła do wsi Giebułtów. Dawno już tamtędy nie jechałem i podjazd, który kiedyś wydawał mi się dość wymagający, dzisiaj pokonałem bez trudu. Jest postęp – pomyślał „starszy” pan i pojechał dalej, a dokładniej mówiąc, pomknął mocnym zjazdem w dół, ku skrzyżowaniu z drogą 794. Tamże skręciłem na północ, ale wkrótce znów zmieniłem kierunek, skręcając w stronę Korzkwi, a potem w stronę Prądnika Korzkiewskiego. A ostatni raz jechałem tą drogą trzy lata temu, a więc w czasach, gdy przemierzałem świat na rowerze górskim. No i jakoś nie zapamiętałem sobie, że na jednym kilometrze będę musiał wspiąć się sto metrów w górę. Prosty rachunek daje więc dziesięcioprocentowe średnie nachylenie. To z kolei oznacza, że jeśli gdzieś na takim podjeździe trafiamy na „marne” kilka procent, to za chwilę musi być grubo ponad dziesięć, żeby całość nam się zgadzała. Do roboty! W niezbyt ekscytującym tempie poruszałem się w górę, ale to był dopiero początek trasy, więc trzeba było rozważnie dysponować energią. Za szczytem wzniesienia dotarłem do skrzyżowania z drogą 94, a potem zaliczyłem zjazd do wsi Ujazd. To dobra nazwa, gdy człowiek jest już „ujechany”, ale ja na szczęście byłem wciąż w niezłej formie, więc skręciłem na północ, rozpoczynając tym samym kolejny podjazd, tym razem do Zelkowa. Nie był już tak stromy, jak ten poprzedni, ale dwa i pół kilometra o średnim nachyleniu nieco ponad pięciu procent raczej nie przejeżdża się rozpędem, chyba, że jedzie się w dół. Trud wynagradzany jest malowniczymi widokami Jury Krakowsko-Częstochowskiej. Nieodmiennie mnie zachwycają, może dlatego, że stosunkowo rzadko tam się pojawiam, a może dlatego, że po prostu są piękne i nie sposób się nimi znudzić. Dodatkową nagrodą może też być krótki postój w Zelkowie, przy stawie z krystalicznie czystą wodą, filuternie iskrzącą się tysiącami odbić gorącego, czerwcowego słońca.

Za Zelkowem znów był zjazd, a potem kolejny podjazd. Tym razem od wsi Wierzchowie do Bębła. I znów przyszło mi jechać romantycznie położoną, wąską i krętą drogą, czasem ukrytym będąc w cieniu stuletnich drzew, a innym razem mając ponad sobą niczym nie zmącony błękit nieba. Po drodze minąłem Jaskinię Wierzchowską – cel weekendowych wypadów dla wielu spragnionych ucieczki od betonowej pustki codzienności. W Bęble powoli żegnałem Jurę, skręcając na południe, ale bynajmniej nie rozstając się z pięknymi krajobrazami. Wręcz przeciwnie. Wjeżdżałem bowiem na obszar Dolinek Krakowskich – miejsca magicznie pięknego, wciąż nieskażonego toksycznym oddechem cywilizacji. Przejechałem przez Będkowice, Kobylany, Brzezinkę i Rudawę. Potem przez Nielepice i Brzoskwinię. Dwukrotnie przeciąłem autostradę A4 – raz górą, raz dołem. Zjechałem do Mnikowa i skierowałem się na wschód. Minąłem Cholerzyn.

Półnaga, hałaśliwa, „pachnąca” piwem i grillowaną kiełbasą ciżba miłośników wypoczynku nad zalewem w Kryspinowie, przerwała mój przecudowny sen rowerowej wyprawy, sprowadzając do rzeczywistości zamkniętej w granicach administracyjnych miasta. Musiałem jeszcze przejechać przez cały Kraków, mając wciąż przed oczami widoki dopiero co mijanych krajobrazów. Jeszcze się nimi nie nasyciłem. Będę musiał tu wrócić.


Zelków
Zelków
Bębło
Bębło
Wyjeżdżam z Brzoskwini
Wyjeżdżam z Brzoskwini

Skomentuj...

Podpis: (opcjonalnie)

Jeśli chcesz, abym mógł się z Tobą skontaktować, wpisz w poniższym polu adres e-mail lub numer telefonu. Ta informacja będzie znana wyłącznie mnie i nigdzie nie będzie widoczna.
Kontakt: (opcjonalnie)