Moje aktywności Outdoor

Tutaj znajdziesz opisy moich aktywności rowerowych na świeżym powietrzu, albo raczej na tzw. „świeżym powietrzu”, bo większość moich tras rowerowych leży nieopodal miejsca, o którym doskonale mówią słowa piosenki: „I odmiennym jakby rytmem u nas ludziom bije serce, choć dla serca nieszczególne tu powietrze (…)”.

Dobra jazda

Wtorek, 28 czerwca 2016 • Komentarze: 0

Aktywność
12 69 855
Data
28 czerwca 2016
Wt. 15:57 19:31
Rower
Ridley Fenix
12 32 177
Kalorie
2157kcal
Czas
3:27:57
48
264
1:02 0:48 0:00
Dystans
101.57km
47
237
26.13 26.66
Prędkość
29.31km/h
26
190
25.1 32.9 56.4
Kadencja
87rpm
112
Tętno
134bpm
154
Moc
213W
3
34
168 214 661
TSS
260
16
69
Przewyższenia
935m
24
114
       323
Nachylenie
+ 3.6% - 3.5%
+ 9.3 - 15.1
Temperatura
20.0°C
20.0 21.0

Czekałem na dzisiejszą przejażdżkę, bo ostatnio byłem nieco zaniepokojony drastycznym spadkiem formy. Byłem pewien, że to wina upałów, ale tylko jazda w normalnych warunkach mogła mnie o tym przekonać. A dzisiaj były właśnie takie warunki, czyli idealnie „rowerowa” temperatura i słaby wiatr.

Rozgrzewkę zaliczyłem na kosocickich pagórkach. Widząc na asfalcie ślady niedawnego deszczu i dużą chmurę na południu, zacząłem zastanawiać się, czy dobrze robię jadąc w tamtym kierunku? Okazało się, że dobrze, bo nie spadła na mnie ani jedna kropla. Optymalna temperatura sprawiła, że dzisiaj nie odczuwałem nadmiernego zmęczenia, a organizm mógł zużywać „paliwo” na pokonywanie pagórków, zamiast na chłodzenie samego siebie. A pagórków było całkiem sporo, bo pojechałem do Świątnik Górnych, a później do Mogilan. Tam przejechałem obok Parkowego Wzgórza, czyli ekskluzywnego osiedla domków jednorodzinnych – ogrodzonego, strzeżonego i zamieszkałego przez ludzi, którym w życiu tak się poszczęściło, że muszą być teraz odgradzani i strzeżeni przed plebsem. I to zapewne dzięki ich podatkom, ja – człek prosty – mogłem się raczyć jazdą po nowym asfalcie. Minąwszy oazę luksusu, pomknąłem do Radziszowa, zaliczając mój ulubiony zjazd, na którym kolejny raz zwyciężył rozsądek i miast pruć w dół z prędkością nurkującego F-16, zjechałem dość szybko, ale jednak dostojnie, spokojnie, bezpiecznie. Z Radziszowa pojechałem do Skawiny, a stamtąd oczywiście do Tyńca, a z Tyńca do Krakowa. Tam bynajmniej nie skierowałem się w stronę domu, bo na liczniku miałem ledwie czterdzieści pięć kilometrów. Przejechałem przez Most Zwierzyniecki, podążyłem wzdłuż Wisły do ulicy Mirowskiej, a później pojechałem do Kryspinowa, Cholerzyna i Morawicy. Tam znów zawróciłem i jadąc przez Balice oraz Zabierzów, wróciłem do Krakowa. Ostatnie kilometry prowadziły już przez miasto, a ja tak kombinowałem, aby na wyświetlaczu Garmina w polu dystansu pojawiły się trzy cyferki.

Zgodnie z przypuszczeniem, jechało mi się zupełnie inaczej niż za dwoma ostatnimi razami. Obiektywność tego sądu miałem potwierdzoną przez „milion” różnych wskazań rowerowego komputerka, ale nie to było najważniejsze. Najważniejsze, że znów cieszyłem się jazdą, smakując każdą chwilę i rozkoszując się pięknem krajobrazów.

Skomentuj...

Podpis: (opcjonalnie)

Jeśli chcesz, abym mógł się z Tobą skontaktować, wpisz w poniższym polu adres e-mail lub numer telefonu. Ta informacja będzie znana wyłącznie mnie i nigdzie nie będzie widoczna.
Kontakt: (opcjonalnie)