Moje aktywności Outdoor

Tutaj znajdziesz opisy moich aktywności rowerowych na świeżym powietrzu, albo raczej na tzw. „świeżym powietrzu”, bo większość moich tras rowerowych leży nieopodal miejsca, o którym doskonale mówią słowa piosenki: „I odmiennym jakby rytmem u nas ludziom bije serce, choć dla serca nieszczególne tu powietrze (…)”.

Piątkowa improwizacja

Piątek, 12 lutego 2016 • Komentarze: 0

Aktywność
4 18 804
Data
12 lutego 2016
Pt. 15:30 17:41
Rower
Ridley X-Bow
4 18 50
Kalorie
925kcal
Czas
1:57:51
115
1044
0:38 0:28 0:50
Dystans
48.37km
123
1092
12.48 14.14
Prędkość
24.62km/h
128
1016
19.2 30.2 57.2
Kadencja
85rpm
112
Tętno
138bpm
184
Przewyższenia
536m
70
382
       369
Nachylenie
+ 4.3% - 3.8%
+ 17.0 - 9.0
Temperatura
3.1°C
2.0 5.0

Dzisiejszą przejażdżką w dużym stopniu rządził przypadek. Czasem tak już mam, że głowę kipiącą na co dzień pomysłami, ogarnia niemoc, pustka i cisza. Wspomnienia skrawków rowerowych tras krążyły co prawda pomiędzy neuronami, ale to było zbyt mało, aby zbudować solidny plan. Musiałem więc zdecydować się na piątkową improwizację. Tzn. wcale nie musiałem, ale chciałem. Spojrzałem na nadciągające ciemne chmury, na drzewa kołyszące się na wietrze i ruszyłem przed siebie.

Już po kilku kilometrach przypomniałem sobie, że od wieków nie byłem na południowo – wschodnich krańcach Wieliczki, gdzie dawno temu rozpoczęto budowę dwóch rond, co skutecznie utrudniło poruszanie się w tamtych okolicach, czego konsekwencją było omijanie przeze mnie tych miejsc. Czy aby nie nadszedł czas, aby sprawdzić, czy budowa została ukończona? I tak narodził się pomysł na początek przejażdżki. Wkrótce wjeżdżałem już do Wieliczki, a niedługo potem przekonałem się, że oba ronda są oddane do użytku. Wykonałem rundę honorową i skierowałem się w stronę Rynku. Wtedy zaczął padać deszcz, czym w ogóle się nie przejąłem w myśl mojej zasady: „czym gorzej, tym lepiej”. Jakoś jednak pogubiłem się w tym deszczu pośród wąskich uliczek i wylądowałem na ulicy Kopernika. Ucieszyłem się, bo jechałem tamtędy tylko jeden raz i to ładnych parę lat temu. Pamiętam, że był to wymagający podjazd. Czy po kilku latach regularnych przejażdżek okaże się łatwiejszy?

Zrazu wszystko wskazywało, że jest moc! Ale wnet skończył się asfalt i wjechałem na bruk. Niby nic wielkiego, ale to nie był zwyczajny bruk. Nie wiem, jaki niedorobiony patafian wpadł na pomysł zbudowania drogi z kostki stylizowanej na średniowieczne dukty i na dodatek ułożyć ją tak, aby pomiędzy kostkami były kilkucentymetrowe odstępy? Moje 35-cio milimetrowe opony co chwilę wpadały w zagłębienia, co znakomicie utrudniało kierowanie rowerem. Starałem się wykorzystywać każdy skrawek pobocza, ale ono wkrótce się skończyło. Nadzieja pojawiła się, gdy dotarłem do asfaltowego fragmentu. Myślałem, że najgorsze już poza mną, ale się myliłem. Wkrótce znów ugrzęzłem pomiędzy brukiem – tym razem na dobre. Przy kilkunastoprocentowym nachyleniu nie ma szans, aby ruszyć pod górę. Musiałem zjechać kilka metrów na podjazd do najbliższej posesji, zawrócić i znów ruszyć pod górę. Przez głowę przeleciała mi myśl, aby dać za wygraną, ale to nie w moim stylu. Brnąłem więc dalej, regularnie wpadając w szczeliny i poruszając się głównie tam, gdzie chciał los, a to niekoniecznie było zbieżne z moimi zamierzeniami. Koszmar dobiegł końca, gdy dotarłem do ulicy Rożnowskiej. Żałuję, że zmarnowano kawał dobrego podjazdu. Rozumiem, że ta kostka jest po to, aby ułatwić poruszanie się samochodów w zimie, a latem skutecznie pohamować pokusę nadmiernego rozpędzenia się na zjeździe. Ale czy nie można było po prostu ułożyć lepszego asfaltu, regularnie odśnieżać ulicę i zamontować kilka progów zwalniających? Można byłoby wtedy wybrać się tutaj szosówką, a tak nie ma na to najmniejszych szans.

W porównaniu z ulicą Kopernika, dalsza część przejażdżki była pozbawiona większych emocji. Przejechałem przez Sierczę, Sygneczów, Grabówki, Zbydniowice, Lusinę i znów znalazłem się w Krakowie. Zatrzymał mnie przejazd kolejowy na ulicy Kąpielowej. Nie wiem, co kombinowali dzielni kolejarze, ale stałem tam piętnaście minut, a mój organizm skutecznie wychładzał się na deszczu. Gdy wreszcie ruszyłem, musiałem czekać, aż znajdę właściwy rytm jazdy. W dodatku znalazłem się w pobliżu centrum miasta, a tam rządziły samochody. Zdawało się, że były wszędzie. Światła ich reflektorów odbijały się na mokrym asfalcie, potęgując wrażenie chaosu. I ten wszechobecny zgiełk. Nie tego szukałem po całym tygodniu pracy. Doszedłem do wniosku, że chyba nadszedł czas, aby wracać.

Skomentuj...

Podpis: (opcjonalnie)

Jeśli chcesz, abym mógł się z Tobą skontaktować, wpisz w poniższym polu adres e-mail lub numer telefonu. Ta informacja będzie znana wyłącznie mnie i nigdzie nie będzie widoczna.
Kontakt: (opcjonalnie)