Pierwszą „setkę” zaliczyłem 24 kwietnia 2010 roku. Wtedy to było wielkie osiągnięcie, tym bardziej, że jeździłem wówczas na rowerze MTB. Sto kilometrów długo stanowiło pewną symboliczną granicę, którą przekraczałem od czasu do czasu i dopiero przesiadka na rower szosowy przyniosła zmianę. Trzycyfrowy dystans przestał być wyzwaniem, chociaż oczywiście sto nie równe stu – czasem bywało ciężko. Ale nie dzisiaj. To był chyba pierwszy dzień od dawna, gdy wiatr był na tyle słaby, że nie przeszkadzał w jeździe. Temperatura także była idealna – nie za niska, nie za wysoka, po prostu w sam raz. Reasumując, pogoda była optymalna do jazdy. Mogłem zatem cieszyć się jazdą, napawać widokiem dojrzałej wiosny, która już wkrótce zamieni się w lato. Mogłem także odprężyć się, uciec nieco od rzeczywistości i zwyczajnie odpocząć od codziennej rutyny.

Jedno z magicznych miejsc w Puszczy Niepołomickiej…
Skomentuj...