Moje aktywności Outdoor

Tutaj znajdziesz opisy moich aktywności rowerowych na świeżym powietrzu, albo raczej na tzw. „świeżym powietrzu”, bo większość moich tras rowerowych leży nieopodal miejsca, o którym doskonale mówią słowa piosenki: „I odmiennym jakby rytmem u nas ludziom bije serce, choć dla serca nieszczególne tu powietrze (…)”.

Bezkompromisowo

Czwartek, 28 kwietnia 2016 • Komentarze: 0

Aktywność
11 46 832
Data
28 kwietnia 2016
Czw. 15:56 19:12
Rower
Ridley Fenix
9 9 154
Kalorie
1648kcal
Czas
3:08:36
61
391
1:07 0:47 0:00
Dystans
84.79km
63
389
24.16 25.72
Prędkość
26.97km/h
84
573
21.4 32.6 61.6
Kadencja
91rpm
126
Tętno
136bpm
157
Przewyższenia
1068m
13
72
       423
Nachylenie
+ 4.4% - 4.2%
+ 17.7 - 13.3
Temperatura
12.1°C
10.0 15.0

Przednią zabawę zafundowałem sobie w dzisiejsze popołudnie, bo kolejny raz wybrałem się na zwiedzanie świata małopolskich wzniesień. Plan tej eskapady narodził się w… godzinach pracy, ale gdyby jakiś „nadszyszkownik” czytał te słowa i poczuł się zaniepokojony, to spieszę wyjaśnić, że stało się to podczas ustawowej przerwy śniadaniowej. A że ta ostatnia jest raczej krótka, więc zarys trasy musiał powstać szybko bez zbędnego rozczulania się nad sobą, które zazwyczaj przejawia się głosem rozsądku, mówiącym: chłopie, tu będzie za stromo, tam będzie za bardzo wiało, itp. Zresztą, prawdę mówiąc, nawet nie zerknąłem na profil, co miało dwa pozytywne skutki. Po pierwsze, nie wiedziałem, co mnie czeka. Po drugie – które wynika z pierwszego – nie musiałem zadawać pytania: czy sobie poradzę? To ostatnie zdanie brzmi groźnie. Czyżby trasa miała być aż tak trudna? Nie, ale jak się później okazało, znalazł się na niej jeden fragment, który zmusił moje mięśnie do solidnej, nieprzerwanej, mocnej, rzetelnej, uczciwej roboty…

A wszystko zaczęło się od dotarcia do Wieliczki, które potraktowałem jako rozgrzewkę. Była potrzebna, bo pogoda znów nie zamierzała mnie rozpieszczać. Było raczej chłodno i oczywiście wiał wiatr, oczywiście z zachodu, oczywiście obniżając odczuwalną temperaturę. Potrzebowałem więc tych kilkunastu kilometrów, aby w przenośni i dosłownie poczuć w sobie energetyczny żar, tudzież wejść w odpowiedni rytm. Z Wieliczki wyjechałem drogą 966, która wiedzie do Gdowa, a której osobiście bardzo nie lubię – jest stosunkowo wąska, ruchliwa i „pi razy drzwi” co trzeci kierowca ma problem ze zrozumieniem przepisu o bezpiecznym odstępie od wyprzedzanego rowerzysty. Dlatego z wielką ulgą, tuż za rondem na ulicy Gdowskiej, skręciłem na południe, z zamiarem wyjechania na Chorągwicę.

Byłem tam niedawno, ale tym razem wybrałem drogę przez Lednicę Górną. Szybko okazało się, że było to dość ambitne zadanie, bo dukt ten bezpardonowo wykradał naturze kolejne metry przewyższeń. Jeśli nawet w pewnym momencie pomyślałem, że jest ciężko, to bardzo szybko musiałem zweryfikować tę opinię, bo nagle wjechałem na odcinek, którego nawierzchnię wyłożono betonowymi, dziurkowanymi płytami. Nim zdążyłem sobie zadać pytanie „po jaką cholerę?”, poznałem na nie odpowiedź – aby zimą była szansa na wyjechanie tutaj samochodem. Droga bowiem zdawała się bez zbędnych kompromisów wieść ku chmurom. Niezbyt długi to fragment, ale jego nachylenie dochodzi miejscami do 20%, nie pozostawiając miejsca i czasu na przysłowiowe złapanie oddechu. Potem było już łatwiej, ale cały czas w górę i w górę, aż do samej Chorągwicy.

Z Chorągwicy pojechałem do Raciborska, potem na wschód do Dobranowic, a stamtąd do Sułowa. To był kolejny fragment trasy, który wymagał ode mnie mocnej pracy, bo na stosunkowo krótkim dystansie musiałem wznieść się o ponad osiemdziesiąt metrów pionie. Potem było już zdecydowanie łatwiej, chociaż nie brakowało pagórków. Łazany, Trąbki, Zabłocie, Suchoraba, Zborczyce, Szczytniki i wreszcie Brzezie. Wkrótce skręcałem już na zachód, a więc rozpoczynałem jazdę pod wiatr. Nie czułem się zmęczony, więc gdy dojechałem do Węgrzców Wielkich, nie wybrałem najkrótszej drogi, ale zaliczyłem przejazd przez Grabie, Brzegi i Kokotów. Stąd miałem bardzo blisko do domu, ale… wciąż odczuwałem pewien niedosyt, więc pojechałem jeszcze do Podgórza, aby zaliczyć podjazd na ulicy Parkowej, potem na Bonarce, a jeszcze później na ulicy Łużyckiej. Wciąż było mi mało, więc łupem padła jeszcze ulica Niebieska, gdzie dobiłem do tysiąca metrów przewyższeń. A potem już tylko zjazd do domu, uśmiech na twarzy, satysfakcja, radość, odprężenie…


Na podjeździe w Lednicy Górnej nie zatrzymywałem się. To zdjęcie zrobiłem dzień później.
Na podjeździe w Lednicy Górnej nie zatrzymywałem się. To zdjęcie zrobiłem dzień później.
To nie był najbardziej stromy fragment podjazdu. Za zakrętem było gorzej, tzn. lepiej.
To nie był najbardziej stromy fragment podjazdu. Za zakrętem było gorzej, tzn. lepiej.

Skomentuj...

Podpis: (opcjonalnie)

Jeśli chcesz, abym mógł się z Tobą skontaktować, wpisz w poniższym polu adres e-mail lub numer telefonu. Ta informacja będzie znana wyłącznie mnie i nigdzie nie będzie widoczna.
Kontakt: (opcjonalnie)