Pierwszy dzień czerwca i nieco powyżej 17 stopni. W tej sytuacji to już nawet szukałem argumentu, aby przekonać samego siebie, że nie ma sensu wychodzić z domu. Poszukiwania zakończyły się fiaskiem, więc w końcu zebrałem się w sobie i ruszyłem przed siebie. Początkowo zamierzałem przejechać góra 50 kilometrów, ale szybko okazało się, że jedzie mi się znacznie lepiej, niż przypuszczałem. Dokładałem więc kolejne kilometry i uzbierała się setka. W dodatku tym razem nie utknąłem w żadnych korkach, podjazdów było jak na lekarstwo, wiatr nie przeszkadzał, więc średnia prędkość była zdecydowanie wyższa niż poprzednim razem.
Skomentuj...