Jeszcze przedwczoraj przemierzałem pienińsko-podhalańskie drogi, a dzisiaj wróciłem do rowerowej codzienności. Dość długo szukałem pomysłu na trasę, co było o tyle istotne, bo połowa narodu rozpoczęła powrót z długiego weekendu, a niewiele mniej osób wpadło na skądinąd słuszny pomysł, aby pogodny dzień celebrować na rowerze. Spodziewałem się więc sporego ruchu na trasie, a ja przecież lubię ciszę, spokój i samotność. Początkowo zamierzałem przejechać nie więcej niż 50-60 kilometrów. Gdybym trzymał się tych założeń, wróciłbym do domu rześki i wypoczęty. Jechało mi się jednak na tyle dobrze, że zdecydowałem się, aby dorzucić małe „co-nieco” i to niestety zemściło się na ostatnich kilkunastu kilometrach, które przejechałem na „oparach”.
Skomentuj...