Moje aktywności Outdoor

Tutaj znajdziesz opisy moich aktywności rowerowych na świeżym powietrzu, albo raczej na tzw. „świeżym powietrzu”, bo większość moich tras rowerowych leży nieopodal miejsca, o którym doskonale mówią słowa piosenki: „I odmiennym jakby rytmem u nas ludziom bije serce, choć dla serca nieszczególne tu powietrze (…)”.

Nostalgicznie w wigilię urodzin

Sobota, 7 maja 2016 • Komentarze: 0

Aktywność
4 50 836
Data
7 maja 2016
Sob. 7:56 14:50
Rower
Ridley Fenix
4 13 158
Kalorie
3004kcal
Czas
6:01:35
2
9
1:15 1:01 0:00
Dystans
174.07km
2
5
31.33 30.33
Prędkość
28.88km/h
36
268
24.8 29.6 49.9
Kadencja
93rpm
117
Tętno
132bpm
150
Przewyższenia
972m
20
103
       285
Nachylenie
+ 3.1% - 3.2%
+ 10.2 - 9.6
Temperatura
19.0°C
14.0 25.0

Na ten pomysł wpadłem kilka dni temu. Zrazu wydawał mi się niedorzeczny i przerastający moje możliwości. Ale w końcu zapytałem sam siebie, dlaczego nie miałbym spróbować? Przecież taka okazja już się nie powtórzy, bo tylko raz w życiu obchodzi się pięćdziesiąte urodziny. Czyż nie jest dobrym pomysłem, aby w wigilię tego dnia wybrać się do miejsc z przeszłości, odwiedzić swoje rodzinne miasto, udowodnić samemu sobie, że z pięćdziesiątką na karku da się żyć życiem pełnym wrażeń, pisząc wciąż nowe rozdziały, miast tworzenia przedwczesnego spisu treści? Po prostu musiałem to zrobić, chociaż obawiałem się, że może nie być lekko…

Wyruszam tuż przed ósmą rano. Słońce już dawno wzeszło i choć króluje teraz na błękitnym niebie, temperatura jest dosyć niska. Wieje niezbyt mocny, wschodni wiatr. Jadę do Wieliczki. Przejeżdżam przez miasto i na krótki czas pojawiam się na drodze wiodącej do Gdowa. Szybko z niej uciekam i dojeżdżam do drogi 94. Od tej pory, do samego Tarnowa zamierzam jechać trasą, którą kiedyś znałem lepiej, niż własną kieszeń. To pierwszy element dzisiejszej nostalgii, pierwsze spojrzenie wstecz, wspomnienie minionych zdarzeń i twarzy. Ileż to razy przejeżdżałem tą drogą w czasach, gdy o autostradzie jeszcze nikt nie śnił, szczytem marzeń był Fiat 126p, a wolna Polska w zjednoczonej Europie wydawała się perspektywą równie realną, jak inwazja Marsjan. Nie była to wówczas bezpieczna trasa, o czym świadczą krzyże stojące na poboczu – milczący świadkowie tragicznie zakończonych życiorysów. Dzisiaj jadę po idealnie gładkim asfalcie, korzystam z szerokich poboczy i po prostu czuję się bezpiecznie. Pierwsze kilkanaście kilometrów traktuję jako rozgrzewkę. Poranny chłód szybko przestaje mi przeszkadzać. Staram się jechać równo, a przede wszystkim bardzo, bardzo spokojnie. Wszystkie podjazdy pokonuję na miękkich przełożeniach, a na zjazdach korzystam z dobrodziejstw grawitacji. Muszę rozłożyć siły, oszczędzić je na potem. To przecież dopiero początek drogi.

Po godzinie jazdy łapię właściwy rytm. Jestem już w okolicach Bochni. Nie zamierzam korzystać z obwodnicy i przejeżdżam przez miasto. Ono także zmieniło się przez te wszystkie lata. Niegdyś szare i zaniedbane, zresztą jak większość miast, dzisiaj zdaje się pachnieć nowością i przytłaczać feerią barw. Przejazd zajmuje mi trochę czasu, bo mimo soboty, panuje tutaj spory ruch. W końcu jednak powracam na „dziewięćdziesiątkę czwórkę” i jadę dalej. Kolejnym etapem, oddalonym o dziesięć kilometrów, jest Brzesko – miasto mniejsze i spokojniejsze od Bochni. I znów nie skręcam na obwodnicę, ale szybko i sprawnie przejeżdżam przez centrum. Jestem coraz bliżej mojego rodzinnego Tarnowa. Teren wciąż jest pagórkowaty, więc cały czas nie forsuję tempa i spokojnie wspinam się na mniejsze i większe pagórki. Wiatr, który jeszcze dwie godziny temu był relatywnie słaby, teraz przybrał na sile. Czuję wyraźny opór i nawet jazda po płaskim wymaga silniejszego nacisku na pedały.

Przejeżdżam przez Wojnicz, a wkrótce potem przez most nad Dunajcem. To rzeka mojego dzieciństwa. Gdy byłem dzieckiem, spędzałem nad nią – ale nie w tym miejscu, lecz w Krościenku nad Dunajcem – wszystkie wakacje. I znowu podjazd. Niezbyt długi, jak większość na tej trasie, ale tym razem już na pewno ostatni. Gdy wyjeżdżam na szczyt, w oddali widzę panoramę Tarnowa. Nie czuję absolutnie żadnego zmęczenia. Regularnie uzupełniałem płyny i równie regularnie uszczuplałem zapas batoników. Dodatkowym napędem są niewątpliwie emocje. Sięgają szczytu, gdy wreszcie mijam tablicę z napisem Tarnów.

Rodzinne miasto wita mnie zapachem świeżo ściętej trawy i kwitnących drzew. To dziwne, ale mam wrażenie, że cofam się w czasie, że ten zapach przywrócił dawne cyferblaty zegarów wszechświata, że jeśli spojrzę teraz w lustro, zobaczę gładką twarz szesnastolatka, przed którym świat szeroko otwiera swoje podwoje – „the sky is the limit”…

Pora jednak na chwilę zejść na ziemski padół. Włodarze Tarnowa w dość osobliwy sposób traktują rowerzystów. Skoro jest moda na ścieżki rowerowe – twórzmy je! No i stworzyli. Po prostu podzielili chodniki na dwie wąskie części i gotowe. Chodnik są wyłożone kostką – szosowcy tego nie lubią. Krawężniki na skrzyżowaniach są obniżone, ale nie do końca – szosowcy tego nie lubią. Na części chodnika, szumnie zwanej drogą dla rowerów, stoją słupy – rowerzyści tego nie lubią. Musiałem jednak pokonać tę drogę przez mękę, bo… prawo jest prawem.

Przejeżdżam pod wiaduktem kolejowym, mijam mój parafialny kościół Misjonarzy i jestem już prawie w centrum miasta. Jadę ulicą Krakowską, dzisiaj niezbyt szeroką, ale gdy byłem dzieckiem, wydawała się szeroka jak pas startowy na Heathrow. Mijam kamienicę, w której onegdaj mieściła się Drogeria Bracha, przejeżdżam przez Plac Kazimierza i po chwili jestem już na tarnowskim rynku. Zatrzymuję się, zsiadam z roweru i daję czas na powrót wszystkich wspomnień, które wiążą się z tym miejscem. Pięknie tu, przytulnie, kolorowo, kwieciście, wiosennie. Jednak oczami wyobraźni widzę świat, którego już nie ma, sprzed wielu lat, gdy byłem pewien, że nigdy nie opuszczę mojego Tarnowa. Zanim rozpocznę „powrót do przyszłości” muszę zajrzeć jeszcze w jedno miejsce. To dom rodzinny, w którym pięćdziesiąt lat temu przyszedłem na świat. Dzisiaj stoi prawie zapomniany, bo nikt z mojej rodziny już tutaj nie mieszka. Zimne, niszczejące i ciche mury, które przez lata były najpiękniejszym miejscem na ziemi, tętniły życiem i były niemym świadkiem radości, wzruszeń, sukcesów, porażek, śmiechu i łez. Nie sposób wymienić wszystkich wspomnień, przywołać wszystkie chwile, ale jedna z nich jest wciąż żywa – to moment, gdy żegnałem mojego ojca, który wkrótce miał przekroczyć ostatnią granicę…

Nuta nostalgii wciąż towarzyszy mi, gdy kierując się na północ, opuszczam mój Tarnów. Walcząc z wiatrem, mijam dawno niewidziane miejscowości. Nadal nie czuję zmęczenia. To dobrze, bo do przejechania mam prawie sto kilometrów. Dojeżdżam do Niedomic i skręcam na zachód. Teraz wiatr wieje mi w plecy, dając dodatkowe waty mocy. Przejeżdżam przez Biskupice Radłowskie i dojeżdżam do wsi Wał-Ruda. Nieopodal znajduje się łąka, miejsce słynnej operacji III Most, którą opisywałem na tym blogu i która kiedyś stała się pretekstem, aby wybrać się tutaj na rowerze. Dzisiaj po prostu mijam to miejsce i jadę dalej. Duża część drogi wiedzie przez las. Uwielbiam taką oprawę. Kolejne kilometry mijają nadspodziewanie szybko. Czy to efekt wiatru, czy może wspomnień, które, choć oddalam się od rodzinnego miasta, wciąż powracają żywymi barwami? Dojeżdżam do Uścia Solnego, przejeżdżam przez most na Rabie, dojeżdżam do wsi Niedary i skręcam na południe w stronę Mikluszowic.

To już ostatni etap. Jadę przez Puszczę Niepołomicką, Niepołomice, Grabie i Brzegi. Mijając tablicę z napisem Kraków, uświadamiam sobie, że choć Gród Kraka jest moim miejscem na ziemi, to Tarnów na zawsze pozostanie w moich wspomnieniach jako punkt na osi życia, w którym rozpoczęła się moja podróż w trzech wymiarach rzeczywistości.

Przedziwny był to dzień. Połączyłem w nim dwa moje światy. Ten miniony, który już dawno nie istnieje, żyjąc jedynie w mych wspomnieniach i ten teraźniejszy, prawdziwy, rzeczywisty, którego historię piszę każdego dnia, żyjąc, kochając, pracując i realizując wszystkie moje pasje. Wśród nich jest także ta, która powiodła mnie dzisiaj daleko od domu w poszukiwaniu zatartych obrazów przeszłości.


Moje tarnowskie „selfie”
Moje tarnowskie „selfie”
Tarnowski Rynek w oprawie barw wiosny
Tarnowski Rynek w oprawie barw wiosny
W zaułkach króluje światło i cień…
W zaułkach króluje światło i cień…
…tworząc scenerię niezwykłą
…tworząc scenerię niezwykłą
„Koci Zamek” – jedna z tarnowskich osobliwości
„Koci Zamek” – jedna z tarnowskich osobliwości
To za tym oknem rodziła się kiedyś moja ciekawość świata
To za tym oknem rodziła się kiedyś moja ciekawość świata

Skomentuj...

Podpis: (opcjonalnie)

Jeśli chcesz, abym mógł się z Tobą skontaktować, wpisz w poniższym polu adres e-mail lub numer telefonu. Ta informacja będzie znana wyłącznie mnie i nigdzie nie będzie widoczna.
Kontakt: (opcjonalnie)