Gdy na początku marca zakończyłem plan treningowy, zastanawiałem się, co dalej. Wydawało się, że rozpoczynanie kolejnego, kilkunastotygodniowego planu nie ma sensu. Przecież lada dzień miało zrobić się ciepło i widziałem siebie raczej na małopolskich szlakach niż na trenażerze. Pomyślałem jednak, że zanim to nastąpi, to jednak będę kontynuował treningi i najwyżej przerwę je, gdy nadejdą piękne, słoneczne, ciepłe dni. Byłem na 100% przekonany, że nie ma szans, abym zrealizował cały plan. Tymczasem mamy drugą połowę maja, a ja powoli zbliżam się do finału. Wszystko dlatego, że pogoda jest bardziej listopadowa niż majowa, a ja jestem na tyle wygodny, że jazda w chłodzie i deszczu jakoś mnie nie kręci. Sytuacja ma jednak pewne pozytywy. Jest duża szansa, że uda mi się podnieść FTP, a każdy „wacik” więcej będzie na wagę złota. Pogodową sytuację doskonale opisuje fragment przeboju „Wyjątkowo zimny maj” legendarnego Maanamu…
Dzień za dniem
Pada deszcz
Słońce śpi
Nie ma Cię
Jest mi źle, bardzo źle
Zimny kraj
Zimny maj…

Wjeżdżam do Puszczy Niepołomickiej.Dzisiaj jednak coś się zmieniło w pogodzie. Po pierwsze, nie lało. Po drugie, było w miarę ciepło, albo może inaczej – nie było zimno. Idealne warunki na rower? No, nie do końca, bo dość mocno wiało, ale nie ma takiego wiatru, który powstrzymałby wyposzczonego zapaleńca rowerowych eskapad. Nie mogąc się doczekać fajrantu, już o 14:00 siedziałem przed kompem w stroju kolarskim. Jeszcze tylko kilka drobnych poprawek w kodzie, kilka kompilacji i kolejne zadanie można przekazać testerom. W ten sposób dotrwałem do piętnastej, a wkrótce potem wsiadłem na Ridleya Helium SLX i wyruszyłem na trasę.
Chwila, chwila! Dlaczego na Helium, a nie na nowym Falcn? Dobre pytanie, ale już wyjaśniam. Po pierwsze, uznałem, że to jeszcze nie ten dzień, nie ta pogoda, nie ta trasa. Po drugie, mój Helium zaliczył już 198 aktywności i pomyślałem, że dojadę nim do 200.
Wyruszyłem zatem i pomknąłem na wschód. Pomknąłem to dobre słowo, bo miałem wiatr w plecy. Zdawałem sobie sprawę, że gdy zawrócę, to „zderzę” się ze ścianą powietrza, ale co tam! Jechałem więc dość szybko, odtwarzając z pamięci jedną z moich ulubionych tras. Najpierw dojechałem do Niepołomic, a następnie podążałem w stronę Zabierzowa Bocheńskiego. Nie jechałem jednak wzdłuż Wisły po wałach, ale bocznymi, niemalże pustymi drogami. Lokalne drogi są wizytówką Małopolski. Tutaj, gdzie jechałem, jeszcze kilka lat temu było kilka zaniedbanych fragmentów. Dzisiaj nie ma po nich śladu. Wszędzie 
Efekt zabawy ploterem tnącym - nowa naklejka na kasku.idealny asfalt. Z Zabierzowa Bocheńskiego pojechałem do Ispiny. Tam skręciłem na południe. I to był chyba najmniej interesujący fragment trasy. A wszystko dlatego, że nie chcąc łamać przepisów, poruszałem się po drodze dla rowerów. Droga ta została poprowadzona raz po lewej, raz po prawej stronie drogi. Co jakiś czas musiałem więc przejeżdżać to na jedną, to na drugą stronę. Pół biedy, gdyby krawężniki w tych miejscach były maksymalnie obniżone, ale niestety tak nie było. Drugim problemem były wjazdy do posesji. W tych miejscach asfalt był obniżony, więc jazda przypominała inny tekst Maanamu: „falowanie i spadanie, falowanie i spadanie”…
W końcu dotarłem do Mikluszowic, gdzie skręciłem na zachód i znalazłem się w kojącym wnętrzu Puszczy Niepołomickiej. Jazda na zachód oznaczała konieczność przeciwstawienia się wiatrowi, więc prędkość nieco spadła. Nie przejechałem przez całą puszczę, ale skręciłem do Cikowic, by przez Targowisko dotrzeć do Brzezia, a tam wskoczyłem na drogę krajową 94, którą spokojnie, choć pod wiatr, wróciłem do Krakowa.
Wspomniałem na początku, że z racji wyjątkowo chłodnej wiosny, większość czasu spędziłem na trenażerze. Dzisiaj zauważyłem, jak bardzo to zaprocentowało. Żaden podjazd nie był problemem, jazda pod wiatr nie była wyzwaniem, a przednia przerzutka nader rzadko zrzucała łańcuch na mniejszy blat. Warto było trochę pocierpieć, żeby teraz odbierać sobie radość z jazdy.
Skomentuj...