W sobotę umyłem rower. Bardzo dokładnie. Na koniec wypolerowałem lakier, nakładając na niego silikonową emulsję. Z dumą spojrzałem na dzieło moich rąk i odwiesiłem Ridleya na ścianę w oczekiwaniu na poprawę pogody. Przecież tak czysty rower żal byłoby upaćkać na deszczu.
Prognoza pogody na wtorek była optymistyczna. Zanosiło się, że nie będzie padać, a i temperatura miała sprzyjać, czyli miało nie być gorąco. I tylko ten wiatr… Ale wiatr mi nie straszny, więc już od poranka zastanawiałem się, dokąd mam pojechać na pachnącym czystością rowerze.

Wyjazd z Zabierzowa.Początek był rutynowy, no bo na ileż sposobów mogę wyjechać z okolicy, w której mieszkam? Potem równie rutynowo przejechałem wzdłuż Wisły na Salwator, a następnie, także wzdłuż Wisły, do ulicy Mirowskiej. Dalej było już mniej rutynowo. Dojechałem do Piekar i przez moment nawet zastanawiałem się, czy nie jechać dalej na zachód, hen do Rusocic, ale rozmyśliłem się. To był błąd, za który wkrótce miałem zapłacić…
Zamiast jechać na zachód, skręciłem w stronę Liszek. Potem dojechałem do Cholerzyna i kontynuując jazdę na północ, dotarłem w końcu do Morawicy. Dawno nie byłem w tym miejscu, więc w sumie był to dobry pomysł. Kolejnym celem były Balice. Tutaj muszę się przyznać do popełnienia wykroczenia. Jadąc przez Aleksandrowice nie zjechałem na ciąg pieszo-rowerowy, ale jechałem ulicą. Zazwyczaj nigdy tak nie robię, ale uznałem, że jadąc ponad 30 km/h, będzie to bezpieczniejsze. Niestety zostałem „obtrąbiony” przez poirytowanego kierowcę. Rozumiem, nie mam pretensji, miał rację. Ale to, co zrobił potem, to było praktycznie usiłowanie zabójstwa. Nie mogłem od razu zjechać na chodnik, bo wysokość krawężnika to uniemożliwiała. Jednak kierowca nie czekał i wyprzedził mnie, przejeżdżając dosłownie o kilka centymetrów obok mnie. Rozumiem jego złość, ale to nie znaczy, że ma prawo kogoś rozjechać. Ciekawe, czy widząc pieszego, przechodzącego w niedozwolonym miejscu, przyspieszyłby, żeby go uderzyć? No cóż, szkoda tylko, że akurat w tym momencie nie miałem włączonej kamery.

I znów do mycia...W Balicach skręciłem w stronę Zabierzowa. Tam także nie było mnie przez ostatnie kilka lat, więc chciałem zobaczyć co się zmieniło. To były ostatnie chwile, gdy jechałem na czystym rowerze, ale jeszcze tego nie wiedziałem. Okazało się, że w Zabierzowie trwają prace drogowe. Poszerzana jest główna ulica, budowane są ronda. Jednym zdaniem: praca wre. Poruszając się w stronę Krakowa nawet cieszyłem się, że jadę właśnie w tę stronę, bo na przeciwległym pasie widziałem cienką i mokrą warstwę błota, oblepiającego wszystko, co się po niej poruszało. Jakież mam szczęście, że nie jadę w drugą stronę – pomyślałem. Jakiż byłem naiwny! Dojechałem do miejsca, w którym odbywał się ruch wahadłowy i cały ten odcinek był pokryty dokładnie takim samym błotem, jak to, które widziałem przed momentem. Nie miałem wyboru, nie było drogi ucieczki, nie było chodnika, żadnego objazdu, ani kawałka suchego miejsca. Jechałem i z bólem patrzyłem, jak moja piękna, czysta, pachnąca świeżością rama, pokrywa się brunatną warstwą syfu. Żegnaj czysty rowerze. Całe dwie godziny sobotniej pracy w piz**.
Wracając do domu, wiedziałem, że plan na wieczór właśnie uległ zmianie. Zamiast chilloutu będzie mycie roweru, pranie ciuchów, czyszczenie butów i „nerki”, która także mocno oberwała.
Rower znów jest czysty i jutro nie zawaham się go użyć…
Skomentuj...