98 zimowych treningów na trenażerze poza mną. Nieliczne z nich były łatwe, zdecydowana większość trudna lub bardzo trudna, a niektóre z gatunku tych, podczas których zadajesz sobie pytanie: „po co właściwe to robię”? No właśnie, po co? Czy te kilka, kilkanaście, a może nieco więcej watów dorzuconych do skromnego FTP cokolwiek zmieni? Nie spodziewajcie się, że odpowiem na te pytania – są retoryczne. Kolarstwo jest moją pasją, a pasja tłumaczy wszystko. Owszem, gdy pot zalewał oczy i ból rozrywał mięśnie, a stoper Zwifta zdawał się stać w miejscu, gdzieś w tyle głowy pojawiała się myśl, że są lepsze sposoby na spędzanie czasu. Wystarczyło jednak, abym złapał oddech a tętno wróciło w strefę gwarantującą trzeźwość umysłu, bym znów chciał więcej, szybciej, mocniej.
Dzisiaj po raz pierwszy w tym roku wsiadłem na prawdziwy rower, czyli na mojego Ridleya Helium SLX. Byłem pełen nadziej, że 100 godzin solidnych treningów powinno przynieść pozytywny efekt. Potrzebuję tego, bo poprzedni rok z rowerowego punktu widzenia był zupełnie zmarnowany i najchętniej wymazałbym go z pamięci, jak zbędny plik z dysku. Teraz chciałbym nadrobić ten stracony czas.
Geograficznie, dzisiejsza trasa nie była ani ekscytująca, ani wymagająca. Ale przecież nie o to chodziło. Chciałem się tylko dowiedzieć, czy wspomniane na początku 98 treningów przyniosło wymierny efekt i czy dobrze przygotowałem sprzęt do nowego sezonu?
I co? I co?
I jest moc! A więc czas więc wyruszyć „w poszukiwaniu straconego czasu”.
Skomentuj...