O matko (nawiasem mówiąc, dzisiaj jest Dzień Matki)! Patrząc na prędkość średnią, można byłoby pomyśleć, że oto moja forma drastycznie spadła. Tymczasem był to skutek wyboru złych dróg, zakorkowanych lub remontowanych, na których zwyczajnie nie mogłem jechać szybko. Paradoksalnie te szlaki, których nachylenie zmuszało mnie do solidnego wysiłku,
W Zelkowie.były puste, ciche, spokojne. Podjazdy pokonywałem więc wolno, na płaskim snułem się pomiędzy samochodami i tylko zjazdy poprawiały nieco tę statystyczną katastrofę. No, ale na szczęście nie o statystykę chodzi (chociaż trochę chodzi), ale o radochę z jazdy. A tę na szczęście miałem, ponieważ kolejny raz wybrałem „spontan” zamiast planu. Przypadkowo trafiłem więc na całkiem „zacny”, trzykilometrowy podjazd od Ujazdu do Zelkowa, a potem z nieukrywaną radością zaliczyłem o ponad kilometr dłuższą wspinaczkę gdzieś pomiędzy Wierzchowiem a Czajowicami. O wcześniejszych odwiedzinach na Kopcu Kościuszki nie będę wspominał, bo to żaden wyczyn. Jestem więc zadowolony, bo pomimo wstydliwego faktu, iż nieco przytyłem (skutki wiosny, której nadal nie ma), walka z nieubłaganymi prawami fizyki na podjazdach nie bolała mnie, ani dosłownie, ani w przenośni.
Skomentuj...