Jestem w wieku, który można nazwać progiem do nowego etapu życia, czyli bycia seniorem. Gdy byłem dzieckiem, to w zasadzie nie używało się słowa senior, ale było się po prosty starym. Jednak od tego czasu wiele się zmieniło. Poprawiły się nie tylko warunki życia, nie tylko medycyna zrobiła niesamowite postępy, ale też zmieniliśmy, a przynajmniej niektórzy z nas, tryb życia. Za rok skończę 60 lat i oficjalnie stanę się seniorem. To pewnego rodzaju psychologiczna granica, która przez wielu jest traktowana jako dobitne potwierdzenie, że wszystko, co najlepsze już się zdarzyło, że jeśli miałem zdobywać szczyty i tego nie zrobiłem, to wszystko stracone, bo nie sposób cofnąć czasu i nie da się przywrócić młodzieńczych sił i zapału. Tak, częściowo to prawda. Nasz organizm nie będzie już tak silny i sprawny jak kilkadziesiąt lat wcześniej, ale to wcale nie oznacza, że należy się poddać i powiedzieć sobie: no cóż, takie jest życie, był czas wzrostu, a teraz nadchodzi jego schyłek i czas myśleć o pożegnaniu.
Spotkałem przed laty na rowerowej trasie pewnego człowieka. Byłem trochę po czterdziestce i właśnie zakończyłem przygodę z rowerami MTB, przesiadając się na szosę. Uważałem, że jestem dość dobrze wytrenowany jak na mój wiek – waga w normie, wyrzeźbiona łyda i takie tam.

Gdzieś w Puszczy Niepołomickiej.Spotkany gość był na oko po sześćdziesiątce, ale jego oczy pełne były młodzieńczego blasku i energii. Zaproponował, żebyśmy wspólnie przejechali kawałek pagórkowatej trasy. Zgodziłem się, będąc pewnym swoich sił i umiejętności. Czy ten „dziadek” da radę – odezwała się we mnie pycha i pewność siebie. Wspaniałomyślnie pojechałem za nim, spodziewając się, że jeśli będę jechał pierwszy, to szybko zostawię go w tyle. O słodka naiwności! O pycho przeklęta! Już na pierwszym podjeździe odebrałem lekcję pokory. To „dziadek” wyrwał do przodu i dopiero, gdy był na szczycie podjazdu obejrzał się za siebie i zobaczył mnie, będącego ledwie w połowie wzniesienia. Przepraszam – powiedział, myślałem, że jesteś silniejszy. To była lekcja nie tylko pokory i nieoceniania po pozorach, ale także tego, że to, jak postrzegam swój wiek, leży w mojej głowie. Mogę być młody i wmówić sobie, że wszystko już minęło, ale mogę być seniorem i nadal zdobywać szczyty. Może już nie tak wysokie, jak mógłbym wcześniej, ale wyższe niż wczoraj, niż miesiąc, niż rok temu.
Wspominam o tym dlatego, że właśnie dzisiaj, w to piątkowe popołudnie udało mi się zaliczyć życiówki na kilku segmentach. Udało mi się pobić samego siebie sprzed ładnych paru lat, gdy byłem młodszy i teoretycznie silniejszy. Udało się, pomimo, że miałem trzy lata przerwy, że rozpocząłem odradzanie mojej pasji ledwie osiem miesięcy temu. Miałem wybór. Mogłem się poddać i uwierzyć w „przekleństwo” PESELu, albo walczyć, wierząc, że niezapisane, kolejne strony mojego życia będą pełne żywych kolorów, a nie pogrążone w monochromatycznej monotonii.
Skomentuj...