Znów słoneczny dzień, którego nie powinno się marnować na siedzenie w domu. Zamierzałem powtórzyć wczorajszy scenariusz, czyli zaliczyć spokojną, „niezobowiązującą” eskapadę, ale tym razem na wschód. I wszystko byłoby ok, gdyby tuż przed wyjściem, gdy już miałem na sobie rowerowe ciuchy, pojawiła się wiadomość od kolegów w zespole, że coś nie działa. No i godzina w plecy, zanim mniej więcej zorientowałem się, na czym polega problem. Wydawało się, że „pożar” został ugaszony, więc pojechałem. Niestety po drodze byłem „bombardowany” apokaliptycznymi powiadomieniami z pracy. Ekran Garmina przestał spełniać swoją podstawową rolę, zamieniając się w wyświetlacz komunikatora. W końcu, lekko sfrustrowany, powiedziałem sobie: „pierdzielę – wracam”.
Dodam jeszcze, że finalnie problem rozwiązałem i wcale nie musiałem nad nim siedzieć do rana. Wystarczyły cztery godzinki.
Skomentuj...