Moje aktywności Outdoor

Tutaj znajdziesz opisy moich aktywności rowerowych na świeżym powietrzu, albo raczej na tzw. „świeżym powietrzu”, bo większość moich tras rowerowych leży nieopodal miejsca, o którym doskonale mówią słowa piosenki: „I odmiennym jakby rytmem u nas ludziom bije serce, choć dla serca nieszczególne tu powietrze (…)”.

Bida z nędzą

Sobota, 18 lipca 2015 • Komentarze: 0

Aktywność
7 69 717
Data
18 lipca 2015
Sob. 13:09 17:30
Rower
Ridley Fenix
7 33 108
Kalorie
1948kcal
Czas
4:08:30
9
80
0:56 0:42 0:00
Dystans
114.08km
9
74
22.77 22.73
Prędkość
27.54km/h
67
479
24.0 31.8 54.1
Kadencja
92rpm
124
Tętno
135bpm
157
Przewyższenia
713m
34
233
       163
Nachylenie
+ 3.1% - 3.1%
+ 5.0 - 8.0
Temperatura
24.1°C
21.0 31.0

Dzisiejsza przejażdżka uzmysłowiła mi, że ostrożniej muszę ważyć słowa. Dwa dni temu pisałem, że jechałem po koszmarnej drodze – najgorszej, jaką można sobie wyobrazić. Nie miałem racji. Zawsze można trafić na coś gorszego. Dzisiaj trafiłem. Ale po kolei…

Pierwotnie miałem zatytułować ten wpis „Lębork”, ponieważ to historyczne miasto było głównym celem eskapady. Wyruszyłem wczesnym popołudniem, bo według portalu meteo.pl, właśnie wtedy miało się rozpogodzić i przestać padać. Początek był obiecujący. Ominąłem większą część drogi z Łeby do Wicka i pojechałem przez Nowęcin, Łebieniec, Steknicę, Charbrowski Bór i Krakulice do Charbrowa. Potem wjechałem na drogę 214, która miała mnie zaprowadzić do Lęborka. Ruch był spory, więc nie mogłem się wyluzować. Cały czas musiałem bardzo uważać. Do Lęborka dotarłem dosyć szybko. Pojechałem do centrum z nadzieją na zrobienie kilku fajnych ujęć zabytkowych kamieniczek. Spotkał mnie jednak srogi zawód…

Do tej pory żyłem w przeświadczeniu, że każde miasto inwestuje w rozwój infrastruktury rowerowej, zezwalając jednocześnie na poruszanie się jednośladem tam, gdzie jest to zabronione dla innych pojazdów. W Krakowie swobodnie można jeździć rowerem wśród bezcennych zabytków architektury Starego Miasta, po Rynku Głównym, czy wokół Wawelu. Tak, w Krakowie można, ale w Lęborku nie można. Chciałem wjechać na ulicę Staromiejską, ale w ostatniej chwili zauważyłem znak zakazu ruchu rowerów, umieszczony jakieś trzy metry nad ziemią, chyba tylko po to, aby złowić w sieć sprawiedliwości nieświadomego turystę. Olałem więc zabytki, bo nie będę chodził piechotą, a pomysłodawcom zakazu poruszania się rowerem, z pełną świadomością mówię: „jesteście skończonymi idiotami”.

Pojechałem dalej, choć nie było to proste, bo oczywiście w pewnym momencie na Alei Zwycięstwa zobaczyłem znak zakazu ruchu rowerów. Trochę czasu upłynęło, zanim zorientowałem się, że przejazd pod torami kolejowymi jest możliwy ścieżką rowerową po drugiej stronie ulicy. Za wiaduktem ścieżka się nagle skończyła, nie pozwalając na bezpieczny zjazd na ulicę i kontunuowanie jazdy. Dobrze, że przynajmniej lokalni kierowcy mają więcej neuronów od Rady Miejskiej – niniejszym dziękuję za ustąpienie mi pierwszeństwa. Lębork pożegnałem na rondzie, przy którym stoi pomnik Jana Pawła II z… wodogłowiem. No bo niby jak nazwać małą postać z wielką głową? Projekt opiniowali zapewne ci sami idioci, o których pisałem wcześniej.

Wyjechałem z Lęborka. Wybrałem drogę do wsi Dzięcielec. Początkowo było całkiem fajnie, bo wreszcie trafiłem na jakiś sensowny podjazd. 170 metrów n.p.m. w tym rejonie Polski to prawie Mount Everest. Tak się tym ucieszyłem, że nawet nie przeszkadzała mi coraz gorsza nawierzchnia. Jednak w końcu trzeba było zjechać ze wzgórz i tam zaczął się problem. Droga była o wiele gorsza niż ta, którą poruszałem się dwa dni wcześniej. Dziury, wyrwy, smołowe łaty. Jechałem bardzo wolno i ostrożnie. A wokoło mnie rozpościerały się przygnębiające krajobrazy biedy. Jakiś chłopiec ciągnący rowerem… sanki – tak, to nie błąd – sanki, zaniedbane obejścia, wychudzone psy uwiązane do lichych bud, dziurawe dachy. Nie sądziłem, że jeszcze gdzieś jest taka Polska.

Dojechałem, a właściwie dotoczyłem się do wsi Nawcz i skręciłem na północ. Tu droga była już całkiem dobra, więc z nadzieją mocniej nacisnąłem na pedały i popędziłem przed siebie. Sił dodawały mi ciemne chmury, z których według mnie mógł spaść deszcz, a do celu podróży miałem jeszcze jakieś 60 kilometrów. W Godętowie zawitałem na moment na drodze krajowej numer 6, ale już po dwustu metrach ponownie skręciłem na północ. Przejechałem przez Łęczyce. Droga była coraz lepsza, więc uwierzyłem, że teraz wszystko pójdzie jak po maśle. Nie poszło. Dobry asfalt skończył się kilkaset metrów przed Brzeźnem Lęborskim. Znów musiałem lawirować, ale z tym dało się jeszcze żyć. Nie byłem jednak w żaden sposób przygotowany na to, co spotka mnie we wsi Świchowo. Być może są w Polsce miejsca, gdzie nie dotarł XXI wiek, ale do Świchowa nie dotarł nawet wiek XX. Tam nie ma asfaltowej drogi. Tam nie ma nawet brukowanej drogi. Tam jest droga wyłożona potężnymi kamieniami. Po czymś takim nie da się normalnie jechać. Nie chciałem sprawdzać wytrzymałości mojej maszyny i poruszałem się z zawrotną prędkością kilku kilometrów na godzinę, fundując sobie bezpłatny symulator padaczki. Pod nosem miotałem przekleństwa, zastanawiając się jednocześnie, czy tubylcom znany jest wynalazek prądu elektrycznego i bieżącej wody. Kamienie skończyły się wraz z wioską, ale powtórka z rozrywki czekała na mnie w kolejnej wsi o jakże znajomo brzmiącej nazwie – Świchówko. Przeżyłem i to. Po kolejnych kilku kilometrach dotarłem nareszcie do wsi Żelazno, gdzie czekała na mnie cywilizacja w postaci normalnego, gładkiego asfaltu.

Ostatnie kilometry były już mi znane z pierwszej nadmorskiej wycieczki, więc czułem się prawie jak w domu. Zachodni wiatr znów dawał się we znaki, ale w porównaniu do drogi w Świchowie, był tylko łagodną kolarską pieszczotą. Grubo po planowanym czasie dotarłem do Łeby i zaszyłem się w czeluściach letniskowego domku, aby spokojnie zebrać myśli. Poznałem dzisiaj inne oblicze mojej ojczyzny. Nie przypuszczałem, że zobaczę tak bardzo zaniedbane, biedne, brzydkie, pogrążone w zastoju, pozbawione perspektyw miejsca. Wokoło pełno jest pól uprawnych, łąk, pastwisk i lasów. Wydawać by się mogło, że wystarczy tylko chcieć, aby odwrócić los tych wsi. A mimo to są pogrążone w stanie śmierci klinicznej. Dlaczego?

No koniec jeszcze jedno spostrzeżenie. Podczas trzech „pomorskich” wypraw, tylko na pierwszej spotkałem dwóch kolarzy szosowych. Teraz mnie to już nie dziwi. Jak ma być ich więcej, jeśli nie mają którędy jeździć?


Garczegorze – Tutaj sowiecka technika wojskowa czai się za
krzakami.
Garczegorze – Tutaj sowiecka technika wojskowa czai się za krzakami.
A za drugim krzakiem poczciwy „Antek” dożywa swoich dni.
A za drugim krzakiem poczciwy „Antek” dożywa swoich dni.
Rzut oka na zabytkowe
kamienice w Lęborku. Więcej nie mogłem zobaczyć, bo…
Rzut oka na zabytkowe kamienice w Lęborku. Więcej nie mogłem zobaczyć, bo…
…RMI, czyli Rada Miejskich Idiotów zabroniła wjeżdżać na rowerach.
…RMI, czyli Rada Miejskich Idiotów zabroniła wjeżdżać na rowerach.
Sam zakaz wisi stosownie
wysoko. A nuż ktoś nie zauważy i się mu przypie***** 500 zł grzywny.
Sam zakaz wisi stosownie wysoko. A nuż ktoś nie zauważy i się mu przypie***** 500 zł grzywny.
Standard dróg gminnych w okolicach Lęborka.
Standard dróg gminnych w okolicach Lęborka.
Świchowo – osada „przyjazna
inaczej” i zmotoryzowanym i rowerzystom.
Świchowo – osada „przyjazna inaczej” i zmotoryzowanym i rowerzystom.

Skomentuj...

Podpis: (opcjonalnie)

Jeśli chcesz, abym mógł się z Tobą skontaktować, wpisz w poniższym polu adres e-mail lub numer telefonu. Ta informacja będzie znana wyłącznie mnie i nigdzie nie będzie widoczna.
Kontakt: (opcjonalnie)