Moje aktywności Outdoor

Tutaj znajdziesz opisy moich aktywności rowerowych na świeżym powietrzu, albo raczej na tzw. „świeżym powietrzu”, bo większość moich tras rowerowych leży nieopodal miejsca, o którym doskonale mówią słowa piosenki: „I odmiennym jakby rytmem u nas ludziom bije serce, choć dla serca nieszczególne tu powietrze (…)”.

Wegetariańsko z lekkim szałem

Środa, 6 stycznia 2016 • Komentarze: 0

Aktywność
3 3 789
Data
6 stycznia 2016
Śr. 11:22 13:09
Rower
Ridley X-Bow
3 3 35
Kalorie
798kcal
Czas
1:39:44
129
1247
0:14 0:14 0:00
Dystans
42.08km
128
1226
5.59 6.69
Prędkość
25.32km/h
123
881
23.3 27.0 37.0
Kadencja
90rpm
117
Tętno
139bpm
159
Przewyższenia
221m
129
1105
       248
Nachylenie
+ 4.0% - 3.2%
+ 8.0 - 6.0
Temperatura
- 0.8°C
- 1.0 1.0

Objawienie Pańskie potocznie zwane świętem Trzech Króli, przyniosło Małopolsce zdecydowane ocieplenie. Temperatura była wszakże ujemna, ale czymże jest marne -1 °C przy niedawnych sążnistych mrozach? Toż to prawie Hawaje! Z jednym, małym wyjątkiem. Widok za oknem był alegorią depresji i smutku – szaro, nijako, ponuro. Mimo to uznałem, że dobry to czas na przejażdżkę w zimowym krajobrazie. Spadło przecież trochę śniegu, co w naszym klimacie zaczyna być prawdziwie deficytowym zjawiskiem.

Zanim jednak wyszedłem z rowerem przed dom, musiałem dopełnić pewnego rytuału, dzięki któremu idealnie wpasowałem się w to, co o rowerzystach myśli Minister Spraw Zagranicznych. Zjadłem wegetariańskie śniadanie. Wyłącznie jogurt, banan, orzechy i musli. No i obowiązkowa kawa. Dopiero potem, w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku Polaka gorszego sortu, wyruszyłem na spotkanie przygody. Poruszałem się pustymi ulicami i ścieżkami rowerowymi. Te pierwsze były mocno posypane solą, więc czarne i przyczepne. Z tymi drugimi było różnie. Raz białe, raz czarne, raz białe, ale z nalotem żółtego piasku. Do wyboru, do koloru. Szybko przekonałem się, iż moje podejrzenia, że żywiołem moich opon nie jest bynajmniej śnieg, lód i zimowa aura, okazały się całkowicie słuszne. Na podjazdach tylne koło traciło przyczepność, a na zakrętach w lewo śmiało mógłbym konkurować z Januszem Kołodziejem. Dlaczego w lewo? Bo jestem praworęczny, czyli – niespodzianka – wolę lewe zakręty. Dlaczego z Januszem Kołodziejem? Bo jest żużlowcem, a oni jak powszechnie wiadomo, skręcają wyłącznie w lewo. Mimo pewnych kłopotów, które tu nieco przejaskrawiłem, jechało mi się całkiem przezwoicie. Zresztą nie byłem sam. Minąłem przynajmniej kilkunastu, a w polu widzenia pojawiło się pewnie drugie tyle, entuzjastów rowerowych wrażeń. Pewnie byli wśród nich wegetarianie, ale nie to jest najważniejsze. Tenże sam minister, o którym pisałem wyżej, stwierdził, że – cytuję – „w Polsce możliwość jazdy na rowerze to są 2-3 miesiące w ciągu roku. Tymczasem często szykujemy w miastach infrastrukturę, jakbyśmy tymi rowerami mogli jeździć cały rok”. Tak, jasne… Jechałem dzisiaj saniami, a ci, których widziałem byli dementorami z Azkabanu. Oj, Panie Ministrze, trzeba czasem pomyśleć, zanim palnie się coś głupiego…

Nie mogłem sobie odmówić tej odrobiny kąśliwości o lekkim zabarwieniu politycznym, ale już wracam na rowerowy szlak. Punktem zwrotnym był Most Zwierzyniecki. Miałem co prawda siłę i ochotę, aby jechać dalej, ale zapomniałem o jednym, małym, malutkim, subtelnym drobiazgu. Ostatnio było sucho, więc na moim łańcuchu radośnie połyskiwał smar na warunki suche. Dzisiaj po dwudziestu kilometrach był już wypłukany w stopniu, który zamienił napęd w jeden wielki instrument muzyki nowoczesnej, którego dźwięki wrzynały się w mój mózg i duszę, boleśnie je raniąc i doprowadzając do lekkiego szału. Zawróciłem więc i spokojnie pojechałem w stronę domu.



Szarość, szarość, szarość…
Szarość, szarość, szarość…

Skomentuj...

Podpis: (opcjonalnie)

Jeśli chcesz, abym mógł się z Tobą skontaktować, wpisz w poniższym polu adres e-mail lub numer telefonu. Ta informacja będzie znana wyłącznie mnie i nigdzie nie będzie widoczna.
Kontakt: (opcjonalnie)