Moje aktywności Outdoor

Tutaj znajdziesz opisy moich aktywności rowerowych na świeżym powietrzu, albo raczej na tzw. „świeżym powietrzu”, bo większość moich tras rowerowych leży nieopodal miejsca, o którym doskonale mówią słowa piosenki: „I odmiennym jakby rytmem u nas ludziom bije serce, choć dla serca nieszczególne tu powietrze (…)”.

Kolejny mroźny dzień

Sobota, 23 stycznia 2016 • Komentarze: 0

Aktywność
11 11 797
Data
23 stycznia 2016
Sob. 10:53 13:01
Rower
Ridley X-Bow
11 11 43
Kalorie
876kcal
Czas
1:55:57
120
1074
0:22 0:19 0:00
Dystans
50.03km
120
1066
8.78 8.79
Prędkość
25.89km/h
114
787
23.8 27.4 39.5
Kadencja
90rpm
122
Tętno
135bpm
156
Przewyższenia
285m
117
920
       255
Nachylenie
+ 3.2% - 3.1%
+ 5.0 - 5.0
Temperatura
- 3.6°C
- 7.0 - 2.0

Magicznie iskrzące się w promieniach porannego słońca kryształki śniegu powitały mnie, gdy zaspanymi oczami ogarnąłem pejzaż za oknem. Jedynym śladem życia było jakieś bliżej nieznane mi ptaszysko, siedzące na jednej z gałęzi mojego ulubionego dębu. Gdybym przed laty nie wrzucił biologii do „trzeciego koszyka”, czyli wirtualnego miejsca przeznaczonego na przedmioty, których nie warto się uczyć, bo do niczego mi się nie przydadzą, pewnie wiedziałbym co to za stwór. Potem zogniskowałem wzrok na termometrze i zrozumiałem, dlaczego obraz za oknem pozbawiony jest życia. Było -12 °C, czyli akuratna temperatura, aby pomyśleć o… rowerowym treningu.

Monika wyszła na zajęcia, więc nikt nie mógł ostentacyjnie popukać się w czoło, widząc jak wychodzę z rowerem w otwartą przestrzeń kosmiczną. W międzyczasie natura zrobiła mi psikusa i temperatura wzrosła o całe 4 stopnie. No trudno. W takim „upale” też da się jechać. Na zewnątrz było sucho, a na asfalcie można było zauważyć charakterystyczny nalot soli – pozostałość po pracy drogowców, którzy wbrew świeckiej tradycji nie zostali zaskoczeni zimą. Tym razem pojechałem w kierunku północno – zachodnim. Ruch był niewielki, bo sobota, bo przedpołudnie, bo część akumulatorów odmówiła posługi podczas próby zakręcenia rozrusznikiem. Miałem więc święty spokój i mogłem rozkoszować się jazdę w warunkach, które powszechnie są uważane za niezbyt sprzyjające rowerzystom. Dotarłem do Ronda Ofiar Katynia, potem pojechałem ulicą Ojcowską i zaliczyłem przejazd ulicą Gaik. Ulicą Łokietka wróciłem do centrum. Przejechałem w pobliżu Wawelu, potem przez Kazimierz i wreszcie przez Podgórze. Stamtąd mogłem najkrótszą drogą wrócić do domu, ale to byłoby zbyt proste. Jeszcze raz przejechałem więc na drugi brzeg Wisły, dotarłem do Dąbia i dopiero stamtąd skierowałem się w stronę ulicy Lipskiej, gdzie po raz nie wiem który, wzniosłem się ponad tory i przewody trakcji elektrycznej, jadąc kładką pieszo-rowerowo-tramwajową. W ten sposób pojawiłem się w Płaszowie. No, a stamtąd miałem już blisko.

Całkiem nieźle wygląda tegoroczny styczeń. Rzecz jasna pod względem rowerowym. Z moich prywatnych statystyk wynika, że jest najchłodniejszy od lat. A poza tym zanosi się, że przejadę całkiem słuszną liczbę kilometrów – jak na zimę oczywiście.

Skomentuj...

Podpis: (opcjonalnie)

Jeśli chcesz, abym mógł się z Tobą skontaktować, wpisz w poniższym polu adres e-mail lub numer telefonu. Ta informacja będzie znana wyłącznie mnie i nigdzie nie będzie widoczna.
Kontakt: (opcjonalnie)