Moje aktywności Outdoor

Tutaj znajdziesz opisy moich aktywności rowerowych na świeżym powietrzu, albo raczej na tzw. „świeżym powietrzu”, bo większość moich tras rowerowych leży nieopodal miejsca, o którym doskonale mówią słowa piosenki: „I odmiennym jakby rytmem u nas ludziom bije serce, choć dla serca nieszczególne tu powietrze (…)”.

Półrzeczki

Sobota, 4 czerwca 2016 • Komentarze: 0

Aktywność
2 59 845
Data
4 czerwca 2016
Sob. 7:57 13:55
Rower
Ridley Fenix
2 22 167
Kalorie
3240kcal
Czas
5:24:26
3
15
2:21 1:25 0:00
Dystans
148.50km
3
13
51.13 49.43
Prędkość
27.46km/h
66
488
21.6 34.8 65.9
Kadencja
88rpm
127
Tętno
136bpm
153
Moc
200W
20
135
160 218 676
TSS
358
1
4
Przewyższenia
1925m
1
3
       670
Nachylenie
+ 3.8% - 3.9%
+ 16.0 - 13.6
Temperatura
22.6°C
17.0 29.0

Jeszcze kilka dni temu nie miałem pojęcia o istnieniu wsi Półrzeczki. Odkryłem ją przypadkiem, gdy szukając inspiracji do rowerowej wyprawy, wodziłem wirtualnym palcem, czyli kursorem myszy, po mapie. Znalazłem ją na południu, ukrytą na wzgórzu, u bram Beskidu Wyspowego. Jak do wielu miejscowości w tym regionie, rozrzuconych na zalesionych stokach gór, prowadzi do niej ślepa droga, a dalej są już tylko leśne ścieżki. Na mapie był to zwykły, mały, niczym nie wyróżniający się punkt, ale coś powiedziało mi, aby pojechać właśnie tam. Lubię jeździć na południe, bo nie ma nic piękniejszego ponad widok małopolskich, zalesionych wzgórz. Zdają się wznosić łagodnie, jakby zachęcając do zdobycia ich szczytów, ale w rzeczywistości są niepokorne i wymagające. Jeśli jednak zostaną pokonane, odpłacą się soczystymi pejzażami, krystalicznie czystym powietrzem, zapachem natury i jedynym w swoim rodzaju urokiem.

Wyruszyłem o ósmej rano. W sobotę to masochizm, ale wiedząc, że dzień ma być słoneczny i ciepły, chciałem przejechać jak najwięcej kilometrów, gdy będzie jeszcze w miarę chłodno. Na początku musiałem dojechać do Gdowa. Nie wybrałem najkrótszego szlaku, bo to oznaczałoby jazdę drogą 966, której wyjątkowo nie lubię. Nie dlatego, że jest pagórkowata – tego się nie boję – ale dlatego, że jest wąska i ruchliwa, a kierowcy dość swobodnie respektują ograniczenia prędkości, tudzież tzw. bezpieczny odstęp. Pojechałem więc naokoło przez Węgrzce Wielkie, Zakrzów, Bodzanów i Liplas. To była najbardziej rutynowa i chyba najmniej ciekawa część przejażdżki. Atrakcje zaczęły się tuż za Gdowem. Najpierw podjazd do Zręczyc. Ledwie kilkaset metrów, ale ostro w górę. Potem było już spokojniej, ale droga cały czas przypominała „grzebień”, to pnąc się w górę, to opadając, przy czym podjazdy oczywiście przeważały – wszak jechałem na południe, w kierunku gór. Dojechałem do Zegartowic, czyli rodzinnej miejscowości Rafała Majki. Nie skręciłem jednak w stronę Góry Św. Jana, ale przez pewien czas jechałem na wschód, by we wsi Kawec ponownie skierować się na południe. Przede mną był kolejny podjazd. Tym razem dłuższy niż poprzednie i bardziej męczący, bo słońce mocno już przygrzewało. Nie poruszałem się z prędkością, z której byłbym dumny. Musiałem oszczędzać siły, bo zaplanowany dystans wynosił prawie sto pięćdziesiąt kilometrów, a ja przejechałem dopiero czterdzieści kilka. Góra odpłaciła za mój trud kilkukilometrowym zjazdem do Jodłownika, ale tylko po to, abym mógł rozpocząć kolejny podjazd. Dwieście metrów przewyższeń na ośmiu kilometrach nie kojarzy się z wymagającym wyzwaniem, ale oznacza, że nie można sobie pozwolić na chwilę oddechu i cały czas trzeba pedałować. Potem krótki zjazd i byłem już w Dobrej. To mała miejscowość i chociaż byłem w niej pierwszy raz w życiu, klimat i widok otaczających ją zalesionych wzgórz, przypomniały mi najpiękniejsze chwile z wakacji mojego dzieciństwa, które zawsze spędzałem w górach.

W Dobrej znów musiałem rozpocząć samotne przemierzanie kolejnych metrów przewyższeń. Przed sobą miałem ostatnie trzynaście kilometrów do Półrzeczki – praktycznie cały czas w górę. Nie czułem jednak zmęczenia, bo niepowtarzalna sceneria gór, widok przyrody w najpiękniejszym stadium wiosennego rozkwitu i życiodajne łyki czystego, pachnącego lasem powietrza, wynagradzały wszelkie trudy wyprawy. Na moment zawitałem na drogę krajową 28, by ledwie po kilkudziesięciu metrach skręcić na południe. Przejechałem przez Jurków, a wkrótce rozpocząłem ostatnią część podjazdu, wjeżdżając na drogę, której zakończeniem miały być już tylko dukty leśne. Niezbyt trudny to podjazd, na którym nie sposób znaleźć stromych i wymagających fragmentów. Ma za to piękną oprawę, bo nie będąc ukrytym w lesie, gdzie spojrzeć można jedynie na wszechobecne drzewa, daje możliwość rozkoszowania się pełnią górskiej przestrzeni. Dotarłszy do końca asfaltu, zatrzymałem się, by spróbować zatrzymać tę chwilę, zapamiętać ją w duszy i sercu, aby wciąż trwała tam, gdzie tylko ja mam dostęp – we wspomnieniach. Sięgnę po nie, gdy pokonany wiekiem lub słabością, będę zbliżał się do mety…

Nadszedł czas powrotu. Zjechałem do Dobrej. Skręciłem na drogę prowadzącą do Raciechowic. Kilka kilometrów podjazdu, a potem kilkanaście kilometrów zjazdu – nagroda za wytrwałość, ukojenie dla ciała, wulkan endorfin dla umysłu. W ten sposób kolejny raz dotarłem w okolice Zegartowic, gdzie tym razem skręciłem na zachód. Na moment musiałem sobie przypomnieć, że jest to jednak pagórkowaty teren i pokonać niezbyt długi podjazd do Raciechowic. Ale wkrótce znów zjeżdżałem, tym razem do wsi Czasław, w której skręciłem na północ w stronę Dobczyc. Powoli zbliżał się koniec dzisiejszej wyprawy – dotarłem do dróg, które znam niemalże na pamięć. Nie mogłem sobie jednak pozwolić na relaks, bo mój Kraków skrywał się za kilkoma wzniesieniami, które musiałem pokonać, mając świadomość, że w nogach mam już ponad sto trudnych kilometrów. Mimo to nie pojechałem najkrótszą drogą, ale po dotarciu do Koźmic Małych, skręciłem na zachód i pojechałem do Świątnik Górnych. Dopiero tam skierowałem się na północ, by wkrótce minąć pierwsze zabudowania królewskiego miasta. Jeszcze tylko ostatni „górski” akcent w postaci podjazdu na ulicy Sawiczewskich, jeszcze ostatni zjazd ulicą Hallera, jeszcze ostatnie trzy kilometry i byłem na miejscu.

Ponad pięć godzin wcześniej rozpoczynałem tę wyprawę. Po raz pierwszy zaryzykowałem przejechanie tylu kilometrów w terenie, który nie dawał wielu szans na odpoczynek. Mimo to byłem pewien, że się uda, a dobre nastawienie i pozytywne myślenie jest niezbędnym warunkiem sukcesu. Apetyt rośnie. Czas znów wyruszyć na wirtualną wyprawę po mapie w poszukiwaniu nowych wyzwań, które zrealizuję w realnym świecie.


Półrzeczki. Tutaj skończył się asfalt. Dalej można jechać rowerem górskim, albo iść na piechotę.
Półrzeczki. Tutaj skończył się asfalt. Dalej można jechać rowerem górskim, albo iść na piechotę.
Krótki odpoczynek w Dobrej i rzut oka na południe. Gdzieś tam byłem przed chwilą…
Krótki odpoczynek w Dobrej i rzut oka na południe. Gdzieś tam byłem przed chwilą…
Okolice Raciechowic, tuż przed zjazdem do wsi Czasław.
Okolice Raciechowic, tuż przed zjazdem do wsi Czasław.

Skomentuj...

Podpis: (opcjonalnie)

Jeśli chcesz, abym mógł się z Tobą skontaktować, wpisz w poniższym polu adres e-mail lub numer telefonu. Ta informacja będzie znana wyłącznie mnie i nigdzie nie będzie widoczna.
Kontakt: (opcjonalnie)