Dzisiaj nie miałem wiele czasu, bo wieczorem czekał mnie egzamin na studiach. Że co?! Tak, tak, studiuję i to nie jest uniwersytet trzeciego wieku, bo do trzeciego wieku jeszcze trochę mi brakuje, ale pełnoprawne studia podyplomowe w Stołecznym Instytucie Biblijnym. Informatyk, elektronik, elektryk i… biblista – całkiem zgrabne połączenie, nieprawdaż? Jeśli ktoś śledzi mojego bloga, a są to pewnie ze trzy, góra cztery osoby, to nie powinien się temu dziwić. Dziewięć lat temu narodziłem się na nowo i stając się wierzącym, jednocześnie odrzuciłem religijność, która wbrew pozorem nie przybliża, ale oddala od Boga. Nie waham się powiedzieć, że to była najważniejsza decyzja w moim życiu, która zmieniła wszystko…

Most Kardynała Macharskiego.Miało być coś o rowerach, więc ewangelizację odłożę na inny czas, chociaż coraz bardziej korci mnie, aby częściej łączyć te, zdawałoby się odległe od siebie tematy. Żyjemy przecież w kraju, w którym tak bardzo wypaczono, tak bardzo zafałszowano obraz Boga, że każdym kto o Nim wspomni jest od razu traktowany jako nawiedzony zwolennik ciemnogrodu. Stąd też unika się tematu JHWH, bo to śmieszne, bo to wstyd, bo to takie nienowoczesne, bo nie wypada, itp., itd. Na szczęście nie muszę się tym przejmować.
No dobra, czas jednak coś napisać o dzisiejszej eskapadzie, chociaż eskapada to duże słowo. Jak już wspomniałem, czasu wiele nie miałem, więc plan był taki, że dojadę do Węgrzec Wielkich, potem skręcę na północ, potem zawrócę w stronę Krakowa i zajmę się eksploracją trasy rowerowej wzdłuż Wisły, biegnącej od miejscowości Brzegi do Mostu Nowohuckiego w Krakowie. Ta trasa powstała w okresie mojej rowerowej „pustyni”, a więc dla mnie jest czymś zupełnie nowym. Jak sobie postanowiłem, tak uczyniłem, trasę przejechałem i do domu zawitałem. Tak się jakoś zrymowało. Muszę jednak przyznać, że pomimo swojej płaskości, trasa była dość wymagająca przez wzgląd na wiatr, który raczył dąć dość mocno.
No i to koniec dzisiejszej rowerowej historii. A jeśli chodzi o egzamin, to… zdałem.
Skomentuj...