Prognoza pogody zapowiadała gorący dzień, a upał nie jest kompatybilny z planem dłuższej eskapady rowerowej. Jedyne słuszne rozwiązanie, to wyjazd odpowiednio wcześnie, aby zdążyć wrócić, zanim promienie sierpniowego słońca zaczną brutalnie wykradać energię.

Widok na Tyniec od strony Piekar.Na trasę wyruszyłem przed dziewiątą. Przyznam się szczerze, że nie miałem skonsolidowanego pomysłu i jedyną koncepcją było: może tu, może tam, dokąd jechać mam, nie wiem sam. Może to skutek zmęczenie, a może faktu, że przez ostatnie dni byłem mocno pochłonięty konfigurowaniem nowego komputera. To w ogóle śmieszna sprawa, bo pokazuje, jak jeden, wydawałoby się, niewinny zakup, może spowodować całą lawinę kolejnych wydatków. Niedawno kupiłem kamerkę – w sumie nic specjalnego. Pomyślałem, że nagram czasem to i owo, aby na stare lata (to już niedługo) powspominać przy wirtualnym kominku. Pojawiła się jednak myśl, że skoro kamera już jest, to może zostanę „jutuberem”? No i wszystko byłoby fajnie, gdyby cierpliwość była moim atutem, a tak się składa, że nie jest. Kilkugodzinne renderowanie filmu na moim notebooku zdecydowanie przekraczało moją wytrzymałość. Nie miałem wyjścia – trzeba było złożyć nową maszynę. I tak oto jeden niewinny zakup okazał się podpaleniem lontu…
Wróćmy do roweru… Trasa była taka sobie. Najpierw trochę na wschód, potem wzdłuż Wisły na Salwator, następnie do Balic, Kryspinowa i Liszek. Tam zawróciłem, a wkrótce potem przejechałem na drugą stronę Wisły. Zaczęło się robić gorąco, więc to był dobry moment, aby wracać do domu. Po drodze zaliczyłem jednak podjazd na ulicy Parkowej oraz pod Bonarkę, żeby nie było, że trasa taka płaska i w ogóle zbyt łatwa.
Skomentuj...