Największą różnicą pomiędzy kolarskim amatorem a zawodowcem jest oczywisty fakt, że zawodowiec na rowerze zarabia, a amator musi na rower zarobić. Jak to wygląda u mnie? Wstaję o 6 rano, piję kawę i mam niecałą godzinę na „karmienie” się Słowem Bożym, czyli lekturą i rozważaniem biblii. Kiedyś być może rozwinę ten wątek, bo wiele razy słyszałem opinię, że u protestantów czytanie Pisma Świętego to obowiązek, a słowo „obowiązek” trochę zaprzecza temu, że może to być po prostu potrzeba serca nawróconego człowieka. Ale to może innym razem. Nieco przed 7 rano siadam do kompa i zaczynam pracę – trzeba przecież z czegoś żyć i na dodatek zasilić różne swoje pasje. W dni „rowerowe” pracuję do około piętnastej, a w pozostałe dni różnie – bywa, że do… oporu. Wieczorem też się nie nudzę i finalnie chodzę spać najwcześniej o 23. Tymczasem organizm zapamiętuje sobie te wszystkie deficyty snu i wypoczynku. Wcześniej czy później odbierze to sobie, jak komornik odbiera dług, dopisując odsetki i pobierając prowizję. Zanim to nastąpi, spada nasza wydajność i pojawia się zmęczenie.
Dzisiaj właśnie dopadło mnie takie zmęczenie. Szkoda, bo chłodniejszy dzień był idealny na jakąś dłuższą eskapadę a tymczasem skończyło się na ledwie czterdziestu jeden kilometrach, na dodatek przejechanych w średnio ciekawych okolicznościach przyrodniczo – krajobrazowych.
Skomentuj...