Tutaj znajdziesz opisy moich aktywności rowerowych na świeżym powietrzu, albo raczej na tzw. „świeżym powietrzu”,
bo większość moich tras rowerowych leży nieopodal miejsca, o którym doskonale mówią słowa piosenki:
„I odmiennym jakby rytmem u nas ludziom bije serce, choć dla serca nieszczególne tu powietrze (…)”.
9 sierpnia pisałem, że błądząc po okolicy Łączan, dotarłem do przeprawy promowej na Wiśle. Wtedy nie zdecydowałem się z niej skorzystać i jak się później okazało, zrobiłem dobrze, bo nie był to mój dobry dzień. Postanowiłem jednak, że tu wrócę i… wróciłem.
Kanał Łączany-Skawina.Zanim jednak dotarłem nad wiślański brzeg w Spytkowicach, musiałem przejechać sporo kilometrów, dzielących mnie od tego miejsca i w większości były to „znane” kilometry. Najpierw przejazd przez Kraków w okolice remontowanego Mostu Grunwaldzkiego, potem rutynowa i – nie oszukujmy się – nudna trasa do Tyńca. Tam pozwoliłem sobie na odrobinę „szaleństwa” i zamiast pojechać drogą, przedarłem się (tak, to właściwe słowo) przez terenowy odcinek trasy rowerowej, aby dotrzeć do jej dalszego asfaltowego fragmentu. Zastanawiam się, jak to jest, że można zbudować wiele kilometrów asfaltowej trasy i „zapomnieć” o niewielkim jej fragmencie. Skoro nie wiadomo, o co chodzi, to wiadomo, że zapewne o pieniądze, ale te rozważania zostawię sobie na inny czas. Dojechałem do Skawiny, a później zawitałem na drogę rowerową wzdłuż Kanału Łączany-Skawina. Droga ta jeszcze mi się nie znudziła, więc sprawnie dotarłem do Łączan. Nadmienię tylko, że cały czas jechałem pod wiatr. W Łączanach mała niespodzianka. Okazało się, że kilka godzin wcześniej zakończono kładzenie asfaltu na przedłużeniu trasy rowerowej w kierunku Oświęcimia. Szok i niedowierzanie! Musiałem więc skorzystać z okazji i pojechać po świeżutkim asfalcie. Zapewne już na dniach zostanie położona nawierzchnia na kolejnym fragmencie, więc trzeba będzie raz jeszcze odwiedzić to miejsce.\
Dotarłem do przeprawy promowej, która kosztowała mnie całą złotówkę – słownie jeden złoty. Wstyd się przyznać, ale to mój „promowy” debiut – jeszcze nigdy w ten sposób nie docierałem na drugi brzeg. A tam czekała mnie niespodzianka w postaci kilku kilometrów dróg, którymi jeszcze nigdy nie przejeżdżałem. Chyba muszę zmontować klip z tego przejazdu, bo oczywiście kamerka była w użyciu. Drogi te doprowadziły mnie do wsi Kamień. Potem było już dość rutynowo, co wcale nie oznacza, że nudno, bo wiaterek sympatycznie pchał mnie w kierunku Krakowa przez Rusocice, Czernichów, Piekary.
Skomentuj...