Tutaj znajdziesz opisy moich aktywności rowerowych na świeżym powietrzu, albo raczej na tzw. „świeżym powietrzu”,
bo większość moich tras rowerowych leży nieopodal miejsca, o którym doskonale mówią słowa piosenki:
„I odmiennym jakby rytmem u nas ludziom bije serce, choć dla serca nieszczególne tu powietrze (…)”.
To już nie jest irytujące, ale powoli staje się frustrujące. Natura się uwzięła, czy co? Naprawdę nie może być bezwietrznie, albo – jeśli już musi wiać – to tak spokojnie, góra 5 ms/s. Tymczasem niemal każda moja jazda to walka z wiatrem. Dzisiaj też musiałem stawić mu czoła. Ale to nie wszystko, bo zostałem zaatakowany także przez owady. One pewnie wcale tego nie chciały, ale po prostu leciały bezładnie z wiatrem, trafiając po drodze we wszystko, czyli także we mnie. Jedyne pocieszenie w tym, że gdy już zawróciłem, to jechało mi się nad wyraz lekko. I być może byłoby tak do samego końca, ale właśnie wtedy, po raz kolejny w tym sezonie, odpadł mi Garmin – mocowanie kupione u „majfrendów” nie wytrzymało siły amerykańskiej technologii. Tak oto spełniło się hasło „make America great again” – produkt chińskiego smoka poddał się, trzasnął, prysnął gdzieś w niebyt, a mojego Garmina uratowała, tak jak poprzednim razem, smycz. Co teraz? Teraz przeproszę się z oryginalnym produktem Ridleya. Wiedzieli Belgowie co robią, projektując pancerną konstrukcję wspornika wraz z mocowaniem na rowerowy komputerek.
Skomentuj...