Zasadę mam prostą. W dni powszednie jeżdżę albo na wschód, albo na zachód, albo na południe, ale nigdy na północ. Wynika to z prostego faktu, że mieszkam w takim rejonie Krakowa, z którego mam bardzo dobry dojazd na południe oraz na wschód. Nieco gorzej jest z kierunkiem zachodnim, ale też jakoś sobie radzę. Natomiast jazda w kierunku północnym oznacza przejazd przez całe miasto w porze największego natężenia ruchu. Z tego powodu, na pytanie: „gościu, dlaczego nie jeździsz na północ?”, zawsze odpowiadałem, że to nie ma sensu. Nie ma sensu, bo muszę lawirować pomiędzy użytkownikami hulajnóg elektrycznych (hulajnogistami?). Nie ma sensu, bo to oznacza konfrontację z dostawcami jadła wszelakiego, poruszającymi się na nielegalnych rowerach z nieprzyzwoitą prędkością. No i wreszcie nie ma sensu, bo piesi, nie mieszcząc się na chodniku, są wszędzie.
Dzisiaj postanowiłem zmierzyć się z kierunkiem północnym, bo to, co napisałem powyżej, to były raczej moje przypuszczenia, których nie sprawdziłem w praktyce. I wiecie, co? Nie myliłem się! Zanim dotarłem w okolice Ronda Ofiar Katynia, miałem średnią na poziomie 22 km/h i zszarpane nerwy. I nawet pomyślałem: never again!
Jednak potem było już całkiem fajnie. Poruszałem się po drogach technicznych wzdłuż północnej obwodnicy miasta, albo po lokalnych drogach, które były w miarę spokojne. W miarę, bo w okolicach „sypialni” Krakowa, czyli Zielonek, Bibic czy Węgrzec, ruch był całkiem spory. W ten sposób dotarłem aż do Batowic, a potem nadal jechałem na zachód po lokalnych, spokojnych i bezpiecznych drogach. W końcu dotarłem do Tropiszowa, gdzie skręciłem na południe. Przejechałem przez Pobiednik Wielki i skierowałem się w stronę Niepołomic, ale nie zamierzałem rutynowo wracać do domu, lecz znów zanurzyłem się w różne boczne drogi i dróżki.
Do domu dotarłem tuż po zachodzie słońca. To oczywisty znak kończącego się lata.

Ja też odpoczywałem w Pleszowie!

Sezon zachodów słońca uważam za otwarty.
Skomentuj...