Robię, co mogę, żeby jak najbardziej opóźnić moment, gdy po raz pierwszy tej jesieni wsiądę na trenażer, rozpoczynając w ten sposób coś, co mało kreatywnie nazywam sezonem trenażerowym. Nawiasem mówiąc, w czasach wszechobecnej anglicyzacji, może lepiej byłoby to nazwać „Hamster Time”?

Bagry.Dzisiaj było słonecznie i… zimno. Termometr, ten wirtualny w smartfonie, pokazywał 3 °C. Trochę się wahałem, czy wyjść, czy zostać, a potem żałować. Pasja zwyciężyła. Pomyślałem, że przecież mogę wyskoczyć choćby na chwilę, bo nie o czas, ani o dystans tutaj chodzi, ale po prostu o to, żeby cieszyć się jazdą.
Na zewnątrz okazało się, że nie taka temperatura straszna jak ją smartfon maluje. W słońcu było 8 °C, czyli całkiem znośnie, jak na tę porę roku. Było też sucho, a więc istniała duża szansa, że rower pozostanie czysty. Jechało się na tyle dobrze, że odrzuciłem pierwotny plan, zakładający krótką jazdę i postanowiłem odwiedzić miejsce, które ostatnio jest dość popularne wśród krakowskich rowerzystów – fragment Wiślanej Trasy Rowerowej wzdłuż Wzgórza Grodzisko. Dosłownie kilka dni temu zakończono tam budowę szutrowej, jak to określono, „ścieżki dydaktycznej”, która rozwiązała wstydliwy problem braku połączenia pomiędzy dwoma fragmentami WTR. Dotychczas trzeba było pokonać relatywnie krótki fragment po drodze gruntowej, o ile w ogóle można było ją nazwać drogą, bo po opadach deszczu przejazd ten zamieniał się w bagno. Inwestycja realizowana przez Nadleśnictwo Myślenice miała ten problem rozwiązać. No i rozwiązała.
Zanim jednak dotarłem do tego miejsca, musiałem zmierzyć się z innym fragmentem, który chyba prędko nie doczeka się zmian. Mowa o kilkudziesięciometrowym odcinku WTR leżącym u podnóża Opactwa Benedyktynów w Tyńcu tuż nad brzegiem Wisły. Wczoraj padało, więc fragment ten był grząski i błotnisty, co niestety sprawiło, że mój czysty rower czystym przestał być.
Na szczęście był to koniec „niespodzianek” i dalsza jazda była czystą przyjemnością. Dotarłem do Skawiny, a potem przejechałem do Swoszowic. Tam stwierdziłem, że dobrze byłoby zaliczyć choć jeden konkretny podjazd na trasie, a że w pobliżu była ulica Sawiczewskich, to skierowałem się właśnie tam. I to już koniec historii dzisiejszej aktywności. Patrząc na prognozę pogody, widzę, że jeszcze tylko jutro będą niezłe warunki do jazdy, a potem… a potem spadnie śnieg i już chyba nadejdzie wspomniany na początku „Hamster Time”.
Skomentuj...